Strzelam, że nie. Co, w zależności od punktu widzenia, jest fascynującym lub przerażającym zjawiskiem, biorąc pod uwagę fakt, że TTIP jest najobszerniejszą – i potencjalnie najbardziej niebezpieczną – umową handlową w spisanej historii naszej cywilizacji.
TTIP, skrót od Transatlantic Trade and Investment Partnership, czyli Transatlantyckiego Partnerstwa w dziedzinie Handlu i Inwestycji, od ponad dwóch lat negocjowane jest za zamkniętymi drzwiami w bezpośrednim imieniu ponad czterystu milionów obywateli. Pośrednio – w imieniu całego świata.
Mimo iż TTIP ma być „jedynie kolejną” z ponad dwóch i pół tysiąca1 umów bilateralnych funkcjonujących od końca lat pięćdziesiątych dwudziestego wieku – podpisaną przez UE i USA – niewiele w niej bilateralności w tradycyjnym rozumieniu tego słowa. Po pierwsze, UE nie jest jednolitym tworem a związkiem dwudziestu ośmiu suwerennych państw (których przedstawiciele nie mają nawet wglądu w tekst). Po drugie, gospodarcze, polityczne i społeczne skutki podpisania TTIP odczują kraje i obywatele wszystkich kontynentów.
Nie pamiętam, kiedy sama po raz pierwszy usłyszałam o TTIP. Być może przy okazji znalezionego kiedyś w Internecie apelu Amerykanów do Europejczyków – podpisanego przez miliony ludzi – w którym zaklinali nas, abyśmy nie zgadzali się na TTIP. Rzuciłam pobieżnie okiem na to, o co chodzi i dwa razy się nie zastanawiając, nie zagłębiłam się w temat.
Po około roku w moje ręce trafiła darmowa gazetka społecznościowa, której pierwszą stronę zdobiło dziesięć powodów, by sprzeciwić się TTIP. Mimo iż wtedy już mniej więcej kojarzyłam, o co chodzi, wzięty do domu egzemplarz nigdy nie został dokładnie przeczytany, a ja – ponownie – nie pociągnęłam wątku.
Po kolejnych kilku miesiącach, kiedy już poczytałam o TTIP w sieci, podpisałam petycję STOP TTIP. Ciekawostka: jest to najliczniejszy tego rodzaju międzynarodowych ruch obywatelski w historii, z ponad trzema milionami podpisów zebranych w całej UE. Słyszeliście o nim kiedyś w wiadomościach?
Pod koniec zeszłego roku zaczynałam mieć już pełniejszy ogląd sytuacji i przypadkowo trafiłam na informację o warsztatach w temacie TTIP organizowanych we Wrocławiu przez Instytut Globalnej Odpowiedzialności (IGO). Warsztaty skierowane były do dziennikarzy i aktywistów, i mimo iż nie jestem ani dziennikarką, ani zrzeszoną i zdeklarowaną aktywistką (a przynajmniej tak mi się wydawało), postanowiłam aplikować o miejsce. Szybko dostałam potwierdzenie udziału w wydarzeniu i tak oto w sobotę, 12 grudnia zeszłego roku, znalazłam się w 3 Sektorze, świetnej przestrzeni dla wrocławskich organizacji pozarządowych.
Warsztaty prowadził Roland Zarzycki, doktor matematyki i doktorant w zakresie nauk społecznych, który pracuje jako ekspert ekonomiczno-polityczny i nauczyciel akademicki. A po ludzku: świetny merytorycznie praktyk kwestii związanych z mechanizmami umów handlowych i ekonomią społeczną. Do tego aktywista pełną gębą i fajny, wyluzowany człowiek. Gdyby nie jego poczucie humoru i zdroworozsądkowy dystans do tego, o czym mówił, słuchając o tym, co kryje się pod niewinnie brzmiącym TTIP, chyba bym się pochlastała.
Po siedmiu godzinach warsztatu odczuwałam taką bombę emocjonalną, że sama nie wiedziałam, co czuję. Byłam zszokowana tym, czego się dowiedziałam. Wkurwiona, że praktycznie żadne media ani politycy nie mówią u nas o tym na głos. Pełna niedowierzania, że mechanizmy takie jak ISDS (więcej o nim poniżej) zostały dopuszczone do użytku. Załamana ogromem buty, zuchwałości i bezkarności świata korporacji – głównie amerykańskich, ale nie tylko.
Jak to jest, że mimo codziennych programów informacyjnych na co najmniej kilku stacjach telewizyjnych; cogodzinnych bloków informacyjnych w kilkunastu stajach radiowych; całodobowego pasma „wiadomości” na TVN24 i kilkudziesięciu dzienników, tygodników, miesięczników i portali, które dostępne są nam w realu i w Internecie, kiedy pytam kogoś ze znajomych o TTIP praktycznie nikt nic nie wie?
Nazwać TTIP “kolejną umową handlową” to jak nazwać II Wojnę Światową “sprzeczką sąsiadów”. A dokładnie tak, o ile w ogóle, przedstawiane jest TTIP w mediach.
Dlaczego warto i co TTIP ma wspólnego z Tobą i Twoją rodziną?
Ano wszystko. Gdyby zatrzymać się na chwilę i zastanowić, na jakie obszary naszego życia TTIP nie wpłynie, można by się długo zastanawiać. „Handel i inwestycje” nie są bezpośrednio związane jedynie z firmami, sprzedawcami, czy inwestorami – jak mogłoby się nam wydawać. Forma, pod jaką negocjowane jest TTIP gwarantować ma, między innymi, „wolny przepływ” produktów i usług między UE i USA. Aby był on możliwy, należy ujednolicić standardy oferowanych usług i produktów, co w praktyce będzie oznaczało równanie do najniższych, czyt. w większości przypadków do norm amerykańskich. Odnosi się to zarówno do rolnictwa, hodowli bydła, produkcji przedmiotów codziennego użytku, jak i – uwaga, uwaga – świadczeń medycznych czy edukacyjnych. Wolny przepływ oznacza również brak możliwości protekcji czy wspierania lokalnych producentów i biznesów. W praktyce narzuca to tak naprawdę konieczność wyboru najtańszego dostawcy. A kto ma największe przedsiębiorstwa i najtańszą produkcję? Oczywiście, USA.
Kolejnym niezwykle ważnym i niebezpiecznym aspektem TTIP jest umocnienie mechanizmu rozstrzygania sporów między inwestorem a państwem, w skrócie ISDS (Investor-state dispute settlement). Brzmi niewinnie, nie? Być może na początku – mnie obecnie na hasło „ISDS” włos jeży się na głowie, a ciśnienie skacze do niebezpiecznych wartości.
Historycznie ISDSy podpisywane były przez firmy inwestujące w państwach o niestabilnej sytuacji gospodarczej i politycznej, by zabezpieczyć swoje tyłki w sytuacji nagłych zmian u władzy. ISDSy dawały pewność, że koszty finansowe poniesione przez inwestorów nie będą pompowane w studnię bez dna. Brzmiałoby to sensownie, gdyby nie fakt, że inwestorzy zagraniczni zawsze byli w „negocjacjach” tymi silniejszymi a ISDSami wymuszały przywileje ekonomiczne i korzystną dla siebie legislację, tym samym wywierając jeszcze więcej presji na gospodarki walczących o przetrwanie krajów.
Obecnie obecność ISDSów doprowadziła do tego, że korporacje żądają odszkodowania za wprowadzanie praw niekorzystnych dla ich zysków finansowych, szczególnie w obszarach ochrony środowiska, pozyskiwania energii, farmakologii czy ochrony praw człowieka. I tak, na przykład:
- Gdy w Ekwadorze ludność rdzenna odniosła historyczne zwycięstwo nad firmą Chevron, której nakazano wypłatę 18 miliardów dolarów na rzecz usunięcia zanieczyszczenia wody i ziem powstałych w wyniku ich operacji, Chevron wykorzystał ISDS, żeby obalić prawomocny wyrok sądu i uniknąć wypłaty zasądzonej kwoty, równocześnie uzyskując 2.4 miliarda dolarów odszkodowania od rządu Ekwadoru. Otwiera to drogę korporacjom do tego, by były totalnie bezkarne jeśli chodzi o prawomocne wyroki sądów na świecie;
- Francuska korporacja Veolia pozwała rząd Egiptu za podwyższenie płacy minimalnej z 56$ do 99$ miesięcznie, co obywatele wywalczyli sobie po wydarzeniach „wiosny arabskiej” z 2011 roku;
- Mimo że w ISDSach istnieje zapis, że nie mogą być wykorzystywane do zaskarżania działań podjętych na rzecz ochrony zdrowia swoich obywateli, firma Philip Morris pozwała Urugwaj za wprowadzenie nowych regulacji dotyczących wymogu umieszczania odpowiedniej wielkości graficznego ostrzeżenia medycznego na paczkach papierosów oraz ograniczenia możliwości promowania wyrobów tytoniowych. W 2011 roku ta sama firma zaskarżyła Australię, żądając miliardów dolarów odszkodowań za starty poniesione w wyniku nowego oznakowania na paczkach papierosów.
A to są tylko wybrane z niewielu spraw, które w jakichkolwiech szczegółach zostały podane do publicznej wiadomości. Ah, no tak – zapomniałam chyba wspomnieć, że wszystkie ISDSy są niejawne, rozstrzygane przez trzech z grupy piętnastu (15!) ekspertów i obsługiwane przez trzy międzynarodowe firmy prawnicze. Wszystko to za ogromną kasę, za zamkniętymi drzwiami i bez jakichkolwiek procedur zapobiegających konfliktom interesów. Czyli, na przykład, jeden ekspert może w tym samym czasie być obrońcą rządu A w sprawie przeciwko korporacji A oraz obrońcą korporacji A w sprawie przeciwko rządowi B. Pięknie, nie?
Do tego wyjaśnić należy, że ISDSy używane mogą być tylko przez zagranicznych inwestorów oraz są mechanizmem kompletnie jednostronnym – rządy nie mogą z nich korzystać, by dochodzić swoich praw i bronić interesów swoich obywateli przed korporacjami. A to oznacza, że wbrew temu, jak nazywane jest to w raportach i mediach, rząd nie ma możliwości wygrania żadnej sprawy – może jej jedynie nie przegrać. Dodatkowo, nie ma żadnej możliwości odwołania się od orzeczenia wydanego przez trójosobowy trybunał.
Nawet jeśli wyrok trybunału nie będzie korzystny dla korporacji, rząd nie może odzyskać środków, które potrzebne były na obsługę prawną danej sprawy w ramach ISDS. Szacuje się, że średnie wysokość kosztów prawnych to każdorazowo siedem milionów dolarów, choć w przypadku Ekwadoru (we wspomnianej sprawie z Chevronem) wynosiły one około osiemnastu milionów. Skąd rządy znajdują te pieniądze? Z naszych podatków. Co, w zależności od orzeczeń trybunałów rozstrzygających, oznacza od kilkunastu do kilkuset milionów dolarów rocznie, które nie są przeznaczane na edukację, służbę zdrowia, infrastrukturę czy zabezpieczenia socjalne, a wpływają na konto coraz bardziej bezczelnych i bezkarnych korporacji, które maksymalizują zyski z brakiem jakiegokolwiek poszanowania stanu środowiska czy naszego zdrowia. Być może czytając powyższe przykłady pomyślałaś_eś sobie: „Ekwador, Egipt, Urugwaj – na szczęście nas to nie dotyczy!”. Pomyśl jeszcze raz: Polska jest jednym z najczęściej pozywanych krajów na świecie.
Dla większości gospodarek na świecie, wizja wielomilionowych czy wręcz miliardowych kosztów związanych z ISDSami jest zagrożeniem dla sprawnego funkcjonowania państwa. Zostawię Cię więc z takim pytaniem: Jak myślisz, jak długo rządy będą wprowadzać prawa chroniące swoich obywateli i środowisko, mając przed sobą nieustającą i realną groźbę rujnujących finansowo procesów z korporacjami?
Długo zastanawiałam się, jak ugryźć ten tekst. W mojej głowie powstał on już kilkanaście razy, ale za każdym razem, gdy siadałam go napisać, blokował mnie ogrom tego zadania. TTIP jest tematem tak rozbudowanym, wielowątkowym i wielopłaszczyznowym, że nie miałam pojęcia, jak to wszystko ugryźć w jednym wpisie. Szczególnie, jeśli swoją długością nie miał przypominać encyklopedii. Jest to temat tak ważny i niepalący zwłoki, że czułam odpowiedzialność, by jak najlepiej go przedstawić.
Tym bardziej, że TTIP jest nierozerwalnie związane z CETA (Comprehensive Economic and Trade Agreement), podobną umową między UE i Kanadą, którą starają się przepchnąć jeszcze większym cichaczem niż TTIP. Problem w tym, że przy obecnej formie mechanizmów ISDS i ich odpowiedniku ICSID zapisanym w CETA, wejście w życie CETA otwiera drogę dla wszystkich niebezpieczeństw związanych z TTIP.
W końcu postanowiłam, że właśnie dlatego, że temat jest tak ważny, muszę puścić choćby pobieżnie zebrane informacje w świat jak najszybciej to możliwe. Zrozumiałam, że tym co mogę zrobić już teraz, jest zwrócić Waszą uwagę na temat TTIP, ISDS i CETA, żebyście w ogóle zaczęli mieć świadomość tego, co się dzieje. To z kolei pozwoli Wam szukać informacji na własną rękę i, mam nadzieję, zrobić z tych zagadnień temat rozmów z bliskim i znajomymi. Musimy się wzajemnie edukować, żeby w odpowiednim momencie głośno i stanowczo powiedzieć razem: NIE dla TTIP.
P.S.
W trakcie warsztatów zorganizowanych przez Instytut Globalnej Odpowiedzialności, prowadzący podzielił nas na dwie grupy – przeciwników i zwolenników TTIP – i dał kilka minut na przygotowanie argumentacji dla swojego stanowiska, po czym przeprowadziliśmy „debatę telewizyjną”. Trafiłam do grupy zwolenników i, jako że w podobieństwie do wszystkich innych osób jestem zdecydowaną przeciwniczką TTIP, ciężko nam było o rzetelne i wartościowe argumenty. Zaczęliśmy więc szukać sensacji, wyssanych z palca haseł populistycznych i technik grania na emocjach odbiorców. Jednym z pierwszych pseudoargumentów za przyjęciem TTIP był eksport polskich jabłek na amerykańskie rynki. Już w fazie dyskusji przed naszą mini debatą śmialiśmy się z tego do rozpuku. Wyobraźcie sobie moją reakcję, gdy zaczynając swój przegląd polskich artykułów na temat tej umowy wpisałam hasło „TTIP” w portalu Wyborczej, a na pierwszym miejscu znalazłam taki oto nagłówek…
P.P.S.
Znany jest Ci ten obraz?
W ostatnich miesiącach podobnymi zdjęciami ilustrowanych było bardzo wiele przekazywanych nam „wiadomości”. Dotyczyły one oczywiście zagrożenia związanego z napływem uchodźców i emigrantów do UE.
A czy znane są Ci te obrazy?
Ja nie widziałam ich w mediach masowych ani razu. Podobne demonstracje przeciwko negocjacjom TTIP gromadziły w ostatnich dwóch latach dziesiątki tysięcy ludzi jednorazowo. Jakimś cudem media uznały zagrożenie płynące z przybycia uchodźców za większe niż to, co korporacje szykują nam pod postacią TTIP.
Ocenę poziomu tak uprawianego „dziennikarstwa” i doboru treści oraz ich formy pozostawię Tobie.
Przypisy:
- UNCTAD, World Investment Report (2006) XVII, 26. ↩
Wskakuj na newsletter, żeby nie przegapić kolejnych artykułów:
* Zapisując się do newslettera, wyrażasz zgodę na przesyłanie Ci informacji o nowych tekstach, projektach, produktach i usługach. Zgodę możesz wycofać w każdej chwili, a szczegóły związane z przetwarzaniem Twoich danych osobowych znajdziesz w polityce prywatności.