Jeśli szukasz bezpiecznych, zrównoważonych, skutecznych i profesjonalnie przygotowanych narzędzi, by rozpocząć – lub kontynuować – budowę regulacji układu nerwowego, ta rozmowa jest dla Ciebie. Podobnie, gdy sam(a) chcesz takie narzędzia tworzyć. A także gdy rozważasz wykupienie jakichkolwiek kursów czy sesji z osobami zajmującymi się modalnościami somatycznymi.

Jeśli widziałxś pierwszą rozmowę, którą opublikowałam z Irene Lyon, wiesz już trochę o jej rozległym doświadczeniu zawodowym oraz o tym, w jaki sposób pracuje z innymi i na czym się w tej pracy skupia. Dzisiaj pora dowiedzieć się więcej o tym, w jaki sposób stworzyła SmartBody SmartMind™ (SBSM), niesamowity program nauczania, z którego korzystam praktycznie codziennie od blisko dwóch lat. Rozmowa ta będzie wartościowa nie tylko dla tych, którzy mogą chcieć dołączyć do SBSM – poruszamy bardzo wiele niezwykle ważnych wątków w obszarze edukacji, terapii, odpowiedzialności, biznesu i rodzicielstwa.

W nagraniu rozmawiamy m.in. o:

  • motywacji, by przenieść somatyczną pracę z traumą do świata online (Irene jest pierwszą osobą, która to zrobiła – ponad dekadę temu!)
  • ewolucji programu nauczania i elementów oferowanych w SBSM
  • tworzeniu przestrzeni i treści, które są bezpieczne, wspierające i uzdrawiające
  • podobnieństwach między zdrowym rodzicielstwem i tym, jak Irene zbudowała SBSM
  • wadze prywatności i stawiania granic w pracy online
  • konieczności sekwencjonowania uzdrawiania neuroplastycznego
  • moim celu na 2028 rok…

Możecie obejrzeć Irene Lyon z polskimi napisami lub poniżej przeczytać transkrypcję wywiadu.

Smacznego!

 

 

Magda: Cześć wszystkim i cześć, Irene! Cieszę się, że znowu z nami jesteś.

Irene: Dziękuję.

M: Spotykamy się dzisiaj, żeby porozmawiać o jednym z twoich kursów, SmartBody SmartMind™ (Mądre ciało, mądry umysł). 13 lutego 2024 roku rusza rejestracja na kolejną jego edycję. Która to już z kolei?

I: To będzie piętnasta runda.

M: Rejestracja otwarta będzie przez tydzień, a my pomyślałyśmy, że ciekawa byłaby rozmowa na temat historii i ewolucji tego programu nauczania, który oferujesz. Zacznijmy więc może od początku: jak się to wszystko zaczęło?

I: To była ciemna, zimna noc… (śmiech). Nie prowadzę dziennika ani żadnej dokumentacji, więc będę mówiła z pamięci, przypominając sobie, gdzie byłam, gdy wydarzały się kolejne rzeczy. Mniej więcej w 2011 roku świat online zaczął się rozkręcać, a ludzie zorientowali się, że można zrobić coś takiego jak kurs online. Miałam już wtedy stronę internetową, promującą moją prywatną praktykę terapeutyczną, po czym przeszłam kurs B-School z Marie Forleo. Marie nadal uczy, ale wtedy była na topie jako jedyna osoba, która oferowała tego typu produkt. Pamiętam, że wykupiłam jej kurs będąc w Seattle, co oznacza, że nadal pracowałam z moim ówczesnym mentorem Metody Feldenkraisa®. Kosztował on 2000$. Nie miałam tyle oszczędności, ale miałam kartę kredytową (śmiech). Siedziałam więc w Starbucksie i wpisywałam dane swojej karty kredytowej, nie mając pojęcia, czy to bezpieczne. zabawne, gdy teraz o tym myślę. Nie powiem, że zrobiłam każdy element tego programu – jest w nim bardzo dużo treści i pod tym względem jest podobny do SBSM – ale zrobiłam wystarczająco, żeby wystartować proces tworzenia narzędzi edukacyjnych, które można rozpowszechniać online. W tamtym czasie skończyłam już podstawowe szkolenie Somatic Experiencing® (SE) i robiłam kolejne rzeczy, które moim zdaniem trzeba zrobić, żeby się lepiej wyszkolić, czyli wszystkie możliwe seminaria zaawansowane z Peterem Levinem, szkolenia Kathy Kain i Stephena Terrella, z którym wiem, że ty też się uczysz. Nadal pochłaniałam to wszystko ciałem i umysłem. Pracowałam wtedy w miasteczku narciarskim, zajmowałam się fitnessem i Feldenkraisem. Nadal więc robiłam wiele rzeczy, którymi przestałam się zajmować około siedem lat temu.

W miarę uczenia się więcej o świecie online i rozwijania prywatnej praktyki, szybko zrozumiałam, że praca z klientem (czy studentem, jak ich nazywam) godzinę tygodniowo nie była wystarczająca. W tamtym czasie, do około 2014 roku, były osoby, które przychodziły do mnie co tydzień przez trzy czy cztery lata. Gdyby porozmawiać z ludźmi, którzy są w psychoterapii lub psychoanalizie, znajdą się tacy, którzy pracują z tym samym terapeutą przez trzydzieści lat, czasem nawet trzy razy w tygodniu. To prawdziwe historie. Mama Setha, mojego męża, była psychoterapeutką i miała klientów, którzy byli z nią od początku jej praktyki. Można by powiedzieć “zero oceny”, ale moja profesjonalna opinia jest taka, że coś nie działa, jeśli musisz być do tego stopnia zależna od jednej osoby, żeby być… nawet nie nazwę tego “w regulacji”, ponieważ jeśli mamy regulację w systemie, nie ma potrzeby takiego nadmiaru wsparcia. Nie chodzi mi o to, że wsparcie nie jest ważne, ale tu mówimy o ogromie wsparcia i pieniędzy.

Spędzałam dużo czasu w moim gabinecie, rysując wykresy i tłumacząc moim studentom, czym jest centralny układ nerwowy, jak działa reakcja walki i ucieczki, dlaczego ich systemy są odcięte od czucia itp. Czułam się trochę jak zdarta płyta, więc zaczęłam organizować warsztaty na żywo w moim małym studio, nazywając je “Biologią stresu”. Tak się to zaczęło. Czasem uczestniczyło w nich po pięćdziesiąt osób. Miałam projektor i prezentację w PowerPoint, a slajdy te stały się podwaliną pierwszych filmów edukacyjnych, które później zawarłam w kursach online. Kolejną rzeczą, którą robiłam, było nagrywanie sesji audio, nie nazywałam ich wtedy jeszcze ćwiczeniami neurosensorycznymi. Mój mąż wypalał je na płytach CD, które dawałam klientom. Podobnie do kaset, które sama dostawałam, gdy w 2000 roku praktykowałam Metodę Feldenkraisa®. Najpierw strona A, potem strona B, przerwa i powtórka. Zaczęłam więc robić z innymi to, czego nauczyłam się w swoim procesie edukacji. Kiedy coś studiujemy, nie uczymy się z tylko jedną osobą, mamy wielu nauczycieli, odrabiamy prace domowe, chodzimy na wykłady. Dla mnie nie było to niczym przełomowym. Po prostu zebrałam w jednym miejscu to, co moim zdaniem było konieczne, by zbudować solidne fundamenty praktyki i edukacji. Z czasem przybrało to formę kursów, choć nie rozpoczęłam tego procesu z założeniem, że stworzę dwunastotygodniowy program, który będę prowadzić dwa razy w roku. Można by powiedzieć, że miareczkowałam ten proces. Krótko mówiąc, zaczęłam kreować i po czasie równocześnie tworzyłam, prowadziłam kursy i przyjmowałam klientów prywatnie. Nadszedł moment, w którym musiałam przerwać moją praktykę, było tego za dużo. Nie pamiętam dokładnie, kiedy to było, w 2015 lub 2016 roku.

M: Czy to wtedy ruszyła pierwsza edycja kursu? Wiem, że nie nazywał się jeszcze SmartBody SmartMind™ (SBSM).

I: Mój pierwszy kurs nazywał się „Stress less, sense more“ (Stresuj się mniej, więcej czuj). Trwał bodajże pięć tygodni. W pierwszej grupie osób, które go przeszły była m.in. Mara, jedna z moderatorek, która nadal z nami pracuje. Były w niej głównie osoby, które pracowały ze mną indywidualnie.

M: Czyli trochę działało to jako wzmocnienie waszej regularnej terapii.

I: Tak. Nie miałam wtedy nawet prawdziwej listy mailingowej. Tak wyglądała pierwsza runda. Potem kurs trwał osiem tygodni i nazywał się “The new inner game” (Nowa wewnętrzna gra), bodajże w 2013 czy 2014 roku. W którymś momencie musiałam dokonać zmian z powodu praw autorskich koncepcji “Inner game”, która była znakiem zastrzeżonym, z czego nie zdawałam sobie sprawy. I to było impulsem, by stworzyć SmartBody SmartMind™. Wydaje mi się, że to było w 2016 roku. Pamiętam, że byłam w chatce w górach i musiałam rozmawiać z prawnikiem ds. własności intelektualnej o zmianie nazwy z “The new inner game” na “SmartBody SmartMind™”.

M: Wraz ze zmianami nazw, zmieniała się długość twoich programów.

I: Tak, od pięciu przez osiem do dwunastu tygodni.

M: Jak wyglądała ich progresja? Co dodawałaś, albo usuwałaś, w miarę upływu czasu?

I: To trochę jak test (śmiech). Zaczęłam się więcej uczyć z Kathy i Stevem. W pierwszym kursie były praktyki “Tense & relax” (Napnij i zrelaksuj), “The painful and the pleasant” (Bolesne i przyjemne), praktyki z przeponami i stawami. Pamiętam, że gdy nagrywałam je pierwszy raz, nadal mieszkałam w Whistler. Seth był moim “modelem”. Kładł się i słuchał mojego prowadzenia.

M: Zastanawiałam się, w jaki sposób je nagrywałaś.

I: Starsze nagrywałam z nim, ale wszystkie nowsze praktyki, np. śródpiersie, nerki i nadnercza, pień mózgu, jelita i mózg oraz lekcje oparte o Metodę Feldenkraisa®, nagrywałam siedząc sama i mówiąc do mikrofonu. Kiedy jednak uczyłam się to robić na początku, Seth leżał przede mną bez ruchu, np. w trakcie praktyki na przepony. Pamiętam jednak, że poprowadziłam go w niej i doświadczył dużej zmiany, po prostu mnie słuchając. Nie mógł też wydawać żadnych dźwięków – powiedziałam mu, że musi być cicho (śmiech).

Kurs się więc nieustannie rozrastał. Nie wystarczyło pięć filmów na temat biologii stresu, potrzebne były webinary szkoleniowe. Te z kolei zrodziły się z moich doświadczeń z zaawansowanymi seminariami z Peterem Levinem. W trakcie podstawowego szkolenia SE terapeuci nie uczą się o pracy ze zdrową agresją, różnicy między zdrowym i toksycznym wstydem czy o obrzydzeniu.

M: W pewien sposób to niewiarygodne, ponieważ są to tak kluczowe kawałki przy pracy z traumą.

I: Szkolenie trwa tylko 36 dni…

M: Tak, to prawda. Brzmi to inaczej, bo mówi się o nim jako o trzyletnim szkoleniu, ale…

I: Wiem. Powinni to nazywać trzema poziomami. Sama całe szkolenie SE zrobiłam w dwa lata, ponieważ tak ułożyły się kolejne segmenty. Ważne jest jednak to, co robisz pomiędzy kolejnymi zjazdami. Podobnie jest, gdy ktoś robi SBSM i powiedziałabym, że ty zaliczasz się do tego grona. Jeśli ktoś nic nie robi, wiele z niego nie wyniesie. Ale jeśli czytasz książki (co nie jest wymogiem w trakcie szkolenia SE, a jedynie sugestią), jeśli praktykujesz, jeśli pracujesz nad sobą między segmentami, dostajesz pełniejsze przeszkolenie. Wiemy jednak, jacy są ludzie. O ile ktoś nie jest studentem-pionierem lub kimś, kto był naukowcem w poprzednim życiu, nie wie, jak robić to samodzielnie. Wielu osobom trzeba powiedzieć: “Oto zadanie domowe, wykonaj je przed kolejnym segmentem”, ale nie było tego. Myślę, że ja byłam trochę “dziwna”, ponieważ miałam pojemność i stabilność finansową, żeby podróżować przez pół kontynentu i brać udział w zaawansowanym seminarium albo kontynuować trening w Metodzie Feldenkraisa®. Gromadziłam więc wiele doświadczeń, uświadamiając sobie kolejne kawałki, które musiały znaleźć się w moim kursie. Są też rzeczy, które pominęłam, np. praca z narkozą i traumą pooperacyjną. Można ją wykonywać samodzielnie, jeśli naprawdę rozumie się SBSM i dogłębnie się je przejdzie, ale wymagany jest do tego wysoki poziom wyrafinowania. Postanowiłam więc nie włączać tego do programu SBSM, ponieważ sytuacja szybko może wymknąć się spod kontroli, jeśli dana osoba nie jest wystarczająco osadzona w sobie i w kontakcie z ziemią. Tak więc doszłam do dwunastu tygodni, w trakcie których są dwa tygodnie odpoczynku, więc tak naprawdę robimy dziesięć modułów. Mamy dziewięć webinarów treningowych i cotygodniowe webinary Q&A (pytania i odpowiedzi), poza tygodniami odpoczynku. Zmienialiśmy i dopieszczaliśmy program, również opierając się na informacjach zwrotnych uczestników. W ciągu ostatnich kilku rund nie musieliśmy za wiele zmieniać. Wszystko jest dość sprawnie ogarnięte.

M: I równocześnie nieustannie ewoluuje. Sama dołączyłam do SBSM w marcu 2022 roku i wiem, że od tego czasu zmieniłaś niektóre z praktyk audio. To też bardzo interesujące, ponieważ mam np. trzy czy cztery różne wersje nerek i nadnerczy, na przykładzie których widać, jak zmienia się twój głos, tempo mówienia, słownictwo. Bardzo to lubię, ponieważ czasem mam ochotę zrobić te starsze, które zdają się być trochę żwawsze, a czasem czuję, że chcę przejść tą, która jest dla mnie bardziej neutralna. Cieszę się więc, że mam ten wybór. Nagrywamy tę rozmowę w grudniu, poprzednia runda była we wrześniu. Nawet między marcem i wrześniem 2023 roku wprowadziliście zmiany, np. specjalny webinar z tobą i Sethem na temat traumy szokowej czy webinary z Sethem i Jen na temat traumy wczesnorozwojowej, które cieszą się dużą popularnością wśród wielu z nas. Teraz jeszcze bardziej podkreślacie temat traumy wczesnodziecięcej i tego, że większość z nas jej doświadczyła, więc może się wydarzyć xyz, na to i na to warto zwrócić uwagę. Iść wolno, wolno, wolno;, miareczkować – przekaz ten nieustannie się przewija. Inna sprawa, że gdy zaczynamy SBSM, często nie jesteśmy w stanie tego tak naprawdę usłyszeć. Ale ramy te są nieustannie podkreślane i podtrzymywane. Także mimo że praktykuję z tobą relatywnie krótki czas, widzę ewolucję SBSM. Równocześnie wiem, że są absolwenci, którzy są z tobą już od bardzo dawna.

I: Nie możemy się ich pozbyć (śmiech). Oczywiście żartuję. Dla kogoś, kto mnie nie zna mogło to zabrzmieć trochę ostro. Postaram się znaleźć dobrą analogię… Weźmy na przykład autorów książek. Nie mam teraz nikogo takiego w swoim życiu, ale w przeszłości był to np. Seth Godin, który zajmuje się marketingiem. Pamiętam, jak lata temu widziałam go w Nowym Jorku w trakcie spotkania w intymnym gronie, może w 2005 roku. Super było siedzieć z nim w malutkim audytorium i słuchać, jak odpowiada na pytania publiczności. Nawet wczoraj przed snem czytałam jedną z jego ostatnich książek. Nie skończyłam więc z nim jeszcze, choć robię przerwy od jego treści. Czasem go słucham lub przez kilka tygodni subskrybuję jego bloga, od kilkunastu lat codziennie coś publikuje. Z SBSM jest podobnie. Gdy zbudujemy fundamenty – a wiem, że osoby, które nieustannie wracają mają całkiem niezłą regulację – nadal zawsze możemy się czegoś nauczyć, gdy wracamy do tych treści. To jak wracanie do ukochanej książki. Za każdym razem znajdziesz jakieś zdanie czy akapit, którego nigdy wcześniej tak naprawdę nie przeczytałaś. Zawsze tam były, ale z jakiegoś powodu je ominęłaś.

Masz rację, zawartość SBSM zmienia się, ponieważ dodajemy nowe rzeczy, ale trzon pozostaje ten sam. Rzeczywiście zapomniałam o tym, że dodałam nowe nerki i nadnercza oraz kilka nowych praktyk orientingu. Akurat te są efektem informacji zwrotnych od studentów, którzy pisali, że robienie orientingu przez dziesięć minut to dla nich za dużo. Moją pierwszą reakcją jest: “To wyłącz nagranie”, ale potem stawiam się w butach tej osoby i nagrywam praktykę, która będzie trwała pięć minut. Ale nawet w tej sytuacji znajdzie się ktoś, kto stwierdzi, że to za długo. Przychodzi moment, w którym muszę stwierdzić: ok, wystarczy. Nie można odpowiedzieć na potrzeby każdej jednej osoby, choć robimy, co możemy. Dlatego też nieustannie podkreślamy: musisz iść swoim własnym tempem. Jeśli komuś uda się to ogarnąć i naprawdę zacznie tego słuchać, 99% nauki ma za sobą. Lata temu, gdy mniej to podkreślałam, były osoby, które traktowały SBSM jak kurs na uczelni: “Co tydzień muszę zrobić wszystko, co “zadane” w tym tygodniu”. I radziły sobie w miarę ok, ale tak naprawdę robiły za dużo pod kątem pojemności swoich systemów. Gdy wracały ponownie, zaczynały rozumieć, o co chodzi, i przechodziły program dużo wolniej, dzięki czemu lądowały w głębszych warstwach pojemności, co z kolei prowadzi do większej regulacji. Nazywamy SBSM “kursem”, ale tak naprawdę jest to program nauczania, który nieustannie powtarzamy i powtarzamy.

M: Tak, zauważyłam zmianę w słownictwie, którego używasz, mówiąc o SBSM. Zamiast o “kursie” mówisz o “programie nauczania”, kolejne “edycje” zaczęłaś nazywać “semestrami”. Czuję, że to bardzo adekwatna zmiana. Studiując na uniwersytecie, możemy wybierać różne przedmioty i zajęcia, w których uczestniczymy w różnych semestrach i na różnych latach. Analogicznie widzę po sobie, jak zmienia się moja interakcja z SBSM. Gdy przechodziłam go za pierwszym razem, robiłam wszystko według rozpiski. Od tamtej pory za każdym razem, gdy rusza nowy semestr, wpadam przywitać się na forum i napisać, która to runda dla mnie, ale tak naprawdę wcale nie podążam za programem. W jednym semestrze mam ochotę słuchać jedynie webinarów Q&A i nie interesuje mnie nic innego. W kolejnym czuję, że bardzo chcę zobaczyć filmy o biologii stresu, a jeszcze kilka miesięcy wcześniej czułam do nich totalny opór. Bardzo interesujące jest obserwować, jak to się zmienia i jak system komunikuje mi, czego w danym momencie potrzebuję. I, tak jak mówisz, trochę czasu zajmuje nam umiejętność dojścia do miejsca, w którym jesteśmy to w stanie usłyszeć i za tym podążyć.

W pewien sposób wspomniałaś też o potrzebie stawiania granic ze studentami i klientami, np. “Słyszę, że to dla ciebie za dużo i możesz po prostu zrobić mniej”. Równocześnie wiem, że dla wielu z nas to nie jest opcja, pomysł zatrzymania praktyki nawet nie przejdzie nam przez myśl. Nie damy sobie na to przyzwolenia, co oczywiście jest jedynie kolejnym symptomem naszych przeszłych doświadczeń.

I: Oczywiście.

M: Myślę, że temat granic i ogólnie bezpieczeństwa jest niezwykle ważny w każdej przestrzeni edukacyjnej, ale szczególnie w przestrzeni, która dotyka pracy z traumą. Jeszcze bardziej, gdy dotykamy kawałków traumy wczesnorozwojowej. Tak jak mówisz, nie widzisz ludzi ani tego, co się zadziewa w ich systemach, nie możesz więc być w pozycji opiekuna, który wie, kiedy trochę zwolnić albo sprawdzić, jak ktoś się ma, ponieważ to nagranie audio. W jaki sposób podeszłaś do zbudowania bezpieczeństwa i ram, które pozwalają na koregulację, gdy tak naprawdę dostępny jest tylko twój głos, a dana osoba jest w domu czy parku? Sama, choć tak naprawdę nie sama, ponieważ mówisz do niej poprzez nagranie.

I: To bardzo dobre pytanie. Byłam w Anglii w zeszłym miesiącu i jedna z uczestniczek moich warsztatów nigdy nie korzystała z żadnych moich rzeczy online. Wiedziała, że żeby uczestniczyć w warsztatach potrzebuje pewnego poziomu pojemności i miała go, więc wszystko było ok. W tym samym czasie trwała promocja na kurs “21 day nervous system tune up”, z której postanowiła skorzystać. W przerwie obiadowej chodziła po parkingu, słuchając praktyki orientingu ze swojego telefonu. Była przeszczęśliwa, ponieważ ktoś ją prowadził w nawiązywaniu połączenia z otoczeniem. Z powodu jej historii i traum, jej umysł nie był w stanie robić tego sam. 

Kiedy zaczęłam tworzyć ćwiczenia neurosensoryczne, moją intencją było nauczyć ludzi teorii i jej zastosowania w praktyce. Dosłownie w ostatnich kilku tygodniach dogłębnie zdałam sobie sprawę z tego, że tym, co to wszystko porządnie skleja są zasady feldenkraisowe. To, w jaki sposób prowadziłabym grupę osób przez lekcję “Świadomości przez ruch”. Nie umiem tego udowodnić, ale przeczuwam, że moje ćwiczenia są tak skutecznego również dlatego, że przez wiele lat prowadziłam zajęcia grupowe. Na długo zanim zaczęłam Feldenkraisa pracowałam już jako instruktorka fitness, z osobami starszymi, ze sportowcami na wózkach. Od dzieciństwa pomagałam też w klinice weterynaryjnej, zajmując się wszelkiej maści rozregulowanymi zwierzętami, przestraszonymi zwierzętami i słodkimi zwierzętami. Dorastałam więc w trochę nietypowy sposób, szybko ucząc się zarządzać energią w grupie i być świadomą wszystkich rzeczy, które zadziewają się w danej przestrzeni, żeby upewnić się, że wszystko przebiega spokojnie i bezpiecznie.

Kolejny ciekawy przykład związany jest z moim znajomym, praktykiem Metody Feldenkraisa®, który pracuje z zespołami narciarskimi w Europie. Jest bardzo osadzony w swoim ciele, ale dopiero zaczyna uczyć się o SE. W zeszłym roku w końcu zrobił “21 day nervous system tune up” i wysłał mi wiadomość, pytając: “Skąd wiesz, że to idealny moment, żeby przypomnieć mi o oddechu?”, “Skąd wiesz, że to idealny moment, żeby przypomnieć mi o zauważeniu tego i tego?”. I wydaje mi się, że to po prostu efekt praktyki i nauczania tak wielu osób. W sali z trzydziestoma osobami nie jesteś w stanie patrzeć na każdą równocześnie. Trzeba zmiękczyć wzrok i przejść na widzenie peryferyjne, zacząć odczuwać, co się dzieje. Wiesz, że ludzie potrzebują przerwy, gdy zaczynają się wiercić. Wiesz, że nie są pewni, co mają zrobić, gdy nie poruszają się tak szybko, jak z doświadczenia zakładasz, że powinni. To kolejny interesujący kawałek. Wydaje mi się, że dzięki tempu, które byłam w stanie nadać praktykom, słuchająca ich osoba czuje, jakbym tam była razem z nią. Myślę, że to efekt doświadczenia bycia z tak wieloma osobami w przeszłości. Zdaje mi się, że to powód, dla którego działa ten kawałek.

Kolejna sprawa jest taka, że nie jestem pewna, czy ktoś mógłby stworzyć kurs internetowy w taki sposób jak ja, gdyby nie miał doświadczenia w pracy z ludźmi na żywo. Nie wierzę, że to możliwe. Przeglądałam niektóre kursy, w których uczą bardzo konkretnych rzeczy. Powiem to w cudzysłowiu, np. “ćwiczeń tonizujących nerw błędny”, ale nie ma w nich żadnej żywotności, to suche instrukcje. Nie wiem, być może prowadzący uczyli się w sali z innymi ludźmi, ale przeczuwam, że jeśli szkolili się w ostatnich trzech latach, z oczywistych powodów nie byli na sali szkoleniowej. Ich nagraniom brakuje więc soczystości.

Kiedy uczę, nawet poprzez nagranie, mogę się dostroić do doświadczenia siedzenia w sali z Kathy Kain, Peterem Levinem, Stevem Hoskinsonem, Stephenem Terrellem i moimi znajomymi po fachu, czując to pole. Kathy nazywa je “szczęśliwymi, przyjaznymi ludźmi”. To ludzie, którzy mi pomagają i mnie wspierają. I podczas gdy nie myślę o tym cały czas, jeśli zrobiliśmy coś wystarczająco wiele razy, da się to odczuć. Ma to sens?

M: Myślę, że zdecydowanie. I znowu, nie mam jak tego udowodnić, ponieważ moglibyśmy powiedzieć, że nagranie audio to tylko nagranie audio. Jeśli kogoś z nami nie ma, a coś było nagrane cztery lata temu, nie niesie ze sobą żadnej energii. Ja jednak uważam, że niesie.

I: Zgadzam się.

M: Nie wiem, czy to pole kwantowe, morficzne, czy jakiekolwiek inne…

I: Jeśliby o tym pomyśleć w ten sposób…  Niedawno widziałam przepiękny mebel, który ktoś zrobił dla swojej żony. Mąż jest stolarzem. Użył prześlicznego drewna. Widać też było perfekcję w jego obróbce, szlifowaniu, bejcowaniu. Mebel był wspaniały. Można by powiedzieć, że to drewno już nie żyje, drzewo zostało ścięte i pocięte. Ale jest w nim żywotność poprzez troskę, która została w nie włożona.

Zdarzało się, że nagrywałam lekcję i wiedziałam, że muszę przerwać, gdy podchodziłam do niej więcej niż trzy razy. Zasychało mi w gardle lub często się przejęzyczałam, aż orientowałam się, że to nie jest jej moment. Z drugiej strony wiemy, że coś jest dobrą transmisją, jeśliby użyć tego słowa, gdy wszystko po prostu płynie. Ale to przychodzi z praktyką. Nie możemy zacząć prowadzić zajęć grupowych i powiedzieć ludziom: “Coś mi dzisiaj nie styka, wróćcie jutro” (śmiech). Prowadzenie zajęć na żywo szkoli nas w tym, by być obecnymi i nauczać niezależnie od tego, co się dzieje i kto przychodzi.

Chciałam też nawiązać do stawiania granic, ponieważ pracowaliśmy nad tym. Nie dostrzeżesz ich, patrząc na program nauczania, stronę czy nagrania audio, ale są zawarte w komunikacji dookoła daty rozpoczęcia i zakończenia semestru, mojej obecności i jej braku w różnych elementach kursu, moderacji, która zaczyna się tego dnia i kończy tamtego. Co ciekawe, dopóki nie mieliśmy bardzo dobrych granic prawnych, zdarzały się problematyczne osoby, które wprowadzały zamieszanie. Chciały więcej, mówiły, że nie na to się zapisały, mimo że miały dokładne informacje, gdy dokonywały zakupu. Były osoby, które uważały, że powinnam pracować z każdym indywidualnie. Nie jestem przeciwna pracy indywidualnej, ale to kurs grupowy. Gdy zaczęliśmy to naprawdę zdecydowanie i jasno komunikować, zmieniła się dynamika. Analogicznie, to samo powinno mieć miejsce, gdy jesteśmy małymi dziećmi.

M: Dokładnie o tym myślałam.

I: Jeśli opiekunowie nie stawiają granic i nie mówią “nie”, jeśli nie doświadczymy zdrowego wstydu, nie będą nas uczyć tego, co dobre i co złe, „To nie dla ciebie, a dla kogoś innego”, jeśli nie będziemy czuć tego dyskomfortu, który jest częścią życia… To wszystko rzeczy, których potrzebujemy się nauczyć jako ludzie. Jednak wielu z moich uczniów, którzy mają historię traumy wczesnorozwojowej, i nie mówię tu nawet o przemocy, a o braku wymaganego poziomu dostrojenia ze strony opiekunów, nigdy nie doświadczyło zdrowych granic. Niektórzy będą je odczuwać jako zbyt surowe i np. nie dołączą do mojego kursu. Inni natomiast doświadczą swoistego pozwolenia, by po prostu skupić się na przechodzeniu programu.

Nie mogę zaprzyjaźnić się z każdą osobą, która do mnie trafia, nie po to tu jestem. Ale obserwuję pewną dynamikę w świecie online, szczególnie z influenserami, kompletnego braku granic. Kiedy pomyślę o czasie studiów, nie miałam pojęcia, czy moi profesorowie byli po ślubie, jakiej byli orientacji seksualnej, czy chodzili do kościoła, na kogo głosowali. Jedyne, co nas interesowało, to czy byli dobrymi nauczycielami i czy ich zajęcia były ciekawe, po czym każdy rozchodził się w swoją stronę. W świecie online granice zostały zupełnie zatarte i zrobiło się mętnie w tym aspekcie. To kolejna rzecz: utrzymuję moją prywatność. Wyjątkiem jest dzielenie się historiami z mojego życia, które mogą pomóc w edukacji mojej społeczności. Podobnie jak nigdy nie dzielę się historiami, które właśnie się zadziewają. Czekam co najmniej kilka miesięcy lub rok, by coś, co uzdrowiłam mogło naprawdę osadzić się w moim systemie, zanim się tym podzielę. Kiedy dzielimy się czymś, co nie zostało w pełni zintegrowane, otwieramy się na energie i projekcje, które mogą zaburzyć ten proces. Z tego samego powodu jestem zdecydowaną przeciwniczką pokazywania dzieci w Internecie. Wiem, że to dygresja, ale to wszystko rzeczy, które sprawiają, że SBSM czy „21 day” skupione są tylko i wyłącznie na tej pracy. A jeśli ktoś ma z tym problem, jeśli potrzebuje wiedzieć więcej o moim życiu osobistym, to znaczy, że zadziewa się jakieś dziwne sklejenie psychologiczne, którego nie umiem opisać. Ktoś próbuje się ze mną skleić lub, z drugiej strony, doszukać się problemów w moim życiu, żeby móc powiedzieć: “Nie chcę się z nią uczyć, bo ona robi to i to”. Nie, to jest moja ekspertyza, tym się zajmuję, to mój zawód. Możesz z nich skorzystać, jeśli chcesz, pomogły tysiącom osób, ale jeśli nie wystarczy ci uczenie się w celu samej nauki, to prawdopodobnie nie jestem osobą dla ciebie. To może brzmieć ostro, ale tak właśnie pilnujemy granic.

M: Myślę, że to bardzo ważne. Wiem to po swojej podróży z mediami społecznościowymi. Po tym, jak szukałam aprobaty i cedowałam poczucie własnej wartości i spełnienia na zewnątrz, a już szczególnie, gdy łączyło się to z moimi wzorcami współuzależnienia w relacjach – mieszanka wybuchowa. Przez półtora roku nie było mnie na Instagramie i wróciłam na niego rok temu tylko po to, żeby tłumaczyć i promować twoje posty oraz szerzyć edukację na temat układu nerwowego. W ogóle mi nie brakowało IG, ale nadal jest on świetną platformą, by promować ważne rzeczy, szczególnie, że mam tam jeszcze jakąś społeczność.

I: Jest dużo wartościowych rzeczy na IG.

M: To właśnie tam cię znalazłam. Wydaje mi się, że za sprawą innej osoby, u której robiłam kurs “somatyczny”. Nie ma jednak porównania między jakością i głębią tamtego kursu i twoich, podobnie jak poziomu regulacji u osoby prowadzącej. Rzecz w tym, że gdy żyjemy w rozregulowaniu najczęściej nie czujemy go u innych. Dodatkowo, gdy mamy wzorce współuzależnienia, które są bardzo częste u tych z nas, którzy doświadczyli traumy wczesnorozwojowej, pojawia się tendencja, by z jednej strony nadmiernie dzielić się sobą i “wykrwawiać się” publicznie, a z drugiej strony, by szukać tego u innych. Brak tego rodzaju treści od razu zwrócił moją uwagę, gdy na ciebie trafiłam. Są osoby, które obserwowałam – nie w świecie układu nerwowego – i często czułam się źle sama ze sobą po konsumpcji ich treści. Oczywiście niekoniecznie oznacza to, że cokolwiek jest z nimi nie tak, ponieważ do głosu dochodził mój brak pewności siebie i porównywanie się, ale z tobą nigdy się to nie wydarzyło. Pamiętam, gdy to złapałam i pomyślałam: ok, Irene uczy wielu wartościowych rzeczy, a ja nigdy się do niej nie porównuję. Działa to bardziej na zasadzie: zobacz, co jest możliwe w życiu osobistym i zawodowym. Nigdy jednak nie doprowadziło to do podważania samej siebie. I ok, obecnie z pogłębioną regulacją prawie w ogóle mi się to nie zdarza, ale z niektórymi tak bywało. Również z osobami, które wiem, że obserwujesz i ty, ponieważ czasem udostępniasz ich treści. I uwielbiam te treści na pewnych poziomach, a na innych czuję, że coś tam jest nie do końca ok. Widzę ogrom wartości w nich jako ludziach i twórcach, ale zadziewa się coś, czego nie umiem dokładnie nazwać…

I: Jest to czymś podszyte.

M: Tak, dokładnie. U ciebie nigdy tego nie czułam w tym, jak dzielisz się swoją wiedzą i tworzysz swoje treści, co bardzo doceniam.

Spytałam cię o bezpieczeństwo, ponieważ to coś, czego bardzo wyraźnie doświadczyłam, gdy pierwszy raz zalogowałam się na stronę SBSM. Poczułam ogromną ulgę. Widziałam, jak zaprojektowana jest strona i nawet małe rzeczy takie jak kalendarz i ustawianie swojej strefy czasowej sprawiały, że czułam się bezpiecznie. Podobnie jak tydzień zapoznawczy. Każdy, kto uczy się pracy somatycznej wie, jak ważny jest orienting (orientowanie się na nasze otoczenie, odnajdywanie połączenia z przestrzenią, w której jesteśmy) i miareczkowanie, a jednak w większości kursów harmonogram jest taki, że program zaczyna się od razu. Tutaj mamy jednak ten tydzień, żeby się ze wszystkim zapoznać. Są filmy przedkursowe, listy – jest cała struktura, która, przynajmniej mnie, zapewniła poczucie bezpieczeństwa. Dlatego chciałam zapytać konkretnie o ten kawałek. Pamiętam, jak pomyślałam wtedy: wow, dzięki temu, jak zrobiony jest ten kurs i czego się w nim nauczę, cokolwiek stworzę w przyszłości, będzie dla ludzi bezpieczne. Mam już wzór, jak to zrobić.

I: Duża część tych ram oparta jest o moje doświadczenie akademickie. Nigdy nie studiowałam w Stanach, studiowałam w Kanadzie i Australii, ale wiem, że ich standardem jest to, że dociera się na uniwersytet i do akademika tydzień wcześniej i nazywa się to tygodniem zapoznawczym (z ang. orientation week). Niby nie chodzi o somatyczny orienting, ale trochę tak. To czas, by zobaczyć, gdzie jest moja szafka, gdzie biblioteka, a gdzie przychodnia. Kto jest moim doradcą, gdzie jest siłownia? Co potrzebuję ogarnąć, zanim zaczną się zajęcia? Być może dlatego, że tyle lat spędziłam na uczelni, wiem, że uczęszczając na uniwersytet nie bywamy jedynie w sali wykładowej. Są łazienki, stołówka, biblioteka, sklep z pamiątkami. Nie jesteśmy w stanie spędzać czasu tylko na zajęciach, przewijamy się przez inne przestrzenie i spotykamy się z innymi ludźmi. Jak więc stworzyć przestrzeń online, która niby jest “udawana”, ponieważ nie jest fizyczna, a jednak istnieje? W którymś momencie zaczęłam ją nazywać holem SBSM. Oczywiście nie ma prawdziwego korytarza, którym możesz się przespacerować, ale co się zadzieje, gdy wejdziesz w wirtualną rzeczywistość kursu z takim podejściem?

To dobra informacja zwrotna, że struktura i opis tego, gdzie iść dały ci poczucie bezpieczeństwa. I, żeby nie było, nie zawsze tak to wyglądało. Obecna strona zbudowana jest zupełnie inaczej niż pięć lat temu. Wprowadzaliśmy zmiany wyczuwając pole tego, co zadziewało się wśród studentów. Dlaczego ludzie są tak pogubieni, gdy chodzi o xyz? Nadal jest wiele osób, które nie mają pojęcia, gdzie znaleźć materiały do wypełnienia przed webinarami szkoleniowymi, a przecież są w bardzo widocznym miejscu. To jednak ponownie pokazuje, jak rozregulowanie uniemożliwia nam widzenie tego, co mamy tuż przed sobą. Dlatego też w trakcie webinarów zawsze ktoś mi asystuje. Nie ma żadnej oceny czy podejścia w stylu “powinnaś wiedzieć, gdzie są”. Możemy tak pomyśleć, ponieważ jesteśmy ludźmi, ale nigdy tego nie skomunikujemy. Zamiast tego, udzielimy pomocy. Podobnie jak z obsługą klienta, gdy idziemy gdzieś i niezależnie od tego, jak trywialne jest nasze pytanie, ich rolą jest udzielenie nam pomocy z uśmiechem.

M: W teorii (śmiech).

I: W teorii (śmiech). “Już pomagam”, “Nie, to nie problem”, “Twoja wątpliwość nie jest głupia”.

M: To też idealnie odbija proces zdrowego rodzicielstwa oraz bycia dla siebie “rodzicem” w procesie zdrowienia.

I: Tak!

M: Dziecka nie powinno się strofować za zadanie pytania, pomyłkę lub nie dostrzeganie czegoś.

I: Nigdy.

M: Ponownie, szczególnie w obszarze pracy z traumą, klienci dosłownie nie widzą wielu rzeczy lub widzą je zupełnie inaczej. Czytamy abc, ale interpretujemy to jako xyz, dokładnie z powodu różnych wypaczonych filtrów i zmian, które zaszły w naszym mózgu z powodu traumatycznych doświadczeń. Moderacja w twoich kursach jest kolejnym z elementów, które bardzo doceniam. Podobnie jak sposób komunikacji terapeutów, którzy dla ciebie pracują. Jeśli więc mowa o bezpieczeństwie, koregulacji i byciu w połączeniu, są one bardzo obecne w twoich kursach. Ile osób masz teraz w zespole? Osiem?

I: Chyba osiem, nie licząc Elii Mraka i Setha. I tak, wszyscy są świetni. Dla tych, którzy nie wiedzą, moderacja polega na odpowiadaniu na pytania na forum i pod lekcjami na stronie kursu. Wszyscy członkowie zespołu, poza Elią, są przeszkoleni w SE. Elia ukończył wiele innych szkoleń, również z Kathy Kain. Niektórzy są psychoterapeutami, praktykami Metody Feldenkraisa®, coachami. Jest ogromne bogactwo doświadczenia w zespole. Również dla nich moderacja jest rodzajem osobistej praktyki. Rozmawiamy o tym, mamy spotkania, prowadzimy szkolenia. Moderatorzy muszą być w połączeniu ze sobą i swoim otoczeniem, nie mogą moderować będąc w pośpiechu. Widzimy, gdy tak było. Oczywiście wszyscy jesteśmy ludźmi i nie zawsze udzielimy idealnej odpowiedzi. Gdy coś nie zagrało, terapeuci wracają do danej wiadomości i przyglądają się własnej odpowiedzi. Monitorujemy jakość moderacji i dajemy sugestie. “Można to było wyrazić bardziej w ten sposób”, “Tutaj trochę rozminąłeś się z sednem sprawy”. Moderatorzy nie są jakimiś idealnymi robotami AI, które produkują odpowiedzi…

M: Błagam, nie! Nie idźmy w tym kierunku (śmiech).

I:  Nigdy byśmy tego nie zrobili (śmiech).

M: Wiem, że wy nie, ale błagam, nie cedujmy tego na AI.

I: Jestem pewna, że ktoś spróbuje to zrobić, ale ja nie będę mieć z tym nic wspólnego (śmiech).

A więc gdy nasi moderatorzy wchodzą na stronę, o ile nie jest to pytanie w stylu: “Gdzie znajdę xyz?”, odpowiadają w sposób przemyślany i relacyjny, są profesjonalistami w swoim zawodzie. I to jest ogromny, ogromny dar, który oferujemy kursantom.

M: Zgadzam się.

I: Nie chcemy sytuacji, w której wszystkie odpowiedzi będą płynęły ode mnie lub Setha. To kolejny aspekt uniwersytecki: nie masz tylko jednego profesora, gdy robisz dyplom z biologii. Nie ma takiej opcji. Nielegalnie byłoby ukończenie studiów z tylko jednym nauczycielem. Może nie nielegalne, ale na pewno nie zrównoważone. Jedna z rzeczy, które musiały być ok zarówno dla mnie, jak i dla moich studentów jest to, że mnie nie potrzebują. Myślę o tym za każdym razem, gdy wsiadam do samolotu: jeśli spadniemy, ludzie nadal będą mogli korzystać z tego, co stworzyłam. Nie muszę tam być osobiście. To kolejna część traumy rozwojowej: gdy rodzic nie jest w stanie zobaczyć dziecka jako niezależnego bytu, który uczy się, jak być w świecie. Wiele z nas doświadczyło schrzanionego przywiązania, że tak to nazwę, gdy jako dzieci nigdy nie czuliśmy, że możemy być w pełni autonomicznymi i niezależnymi jednostkami. Na przykład dlatego, że nie nauczono nas, jak to zrobić, albo dlatego że rodzic szukał przyjaciela, nieustannego doświadczania połączenia i miłości, bo sam tego nie doświadczył w dzieciństwie. Myślę więc, że jest też wartość w tym, że jestem częściowo usunięta z pewnych części programu. Jeśli muszę być wszędzie, nie jest to zrównoważony system.

Wiele metodologii, w których jestem przeszkolona, nie ma współnauczycieli. Świat somatycznego uzdrawiania jest zagrożony, ponieważ nie ma wielu osób, które szkoli się, by nauczali tego, w czym mnie wyszkolono. Obserwuję to i zastanawiam się, co się stanie z tymi rodowodami, gdy zabraknie ich twórców – wszak nie będą oni żyć wiecznie. Jest to dla mnie ciekawe.

M: Tak.. I, ponownie, analogia do rodzicielstwa jest taka, że gdy noworodek, niemowlę i małe dziecko dostaną od nas wszystko, czego potrzebują w pierwszych dwóch, trzech latach życia, dość szybko stają się samodzielne. A przynajmniej w teorii, bo czytałam o tym jedynie w książkach, głównie osób z innych kręgów kulturowych, które tego doświadczyły. Ja takich doświadczeń osobiście nie mam (śmiech).

I: Dokładnie tak jest.

M: Oczywiście nadal do nas przychodzą, potrzebują nas jako rodziców i opiekunów, ale nie ma w tym wspomnianego przez ciebie elementu współuzależnienia. Jest zależność, która jak najbardziej powinna tam być, ponieważ są małymi dziećmi, ale jest ona zdrowa i pozwala nam dorastać i dojrzewać emocjonalnie. Podczas gdy dla wielu z nas, z wielu różnych powodów, proces ten tak naprawdę nigdy nie nastąpił.

I: Podzielę się jeszcze jedną rzeczą w tym temacie. Uwielbiam oglądać filmiki ze zwierzętami na Instagramie. Oglądałam ostatnio nagranie niedźwiedzicy, która idzie przez las, a jej młode bawią się i podążają za nią. Jak często widzisz dzieci, które uciekają i wybiegają przed rodziców? Coś się tu ewolucyjnie nie zgadza. Co się więc zadziewa? Rozgrywają się jakieś dziwne gry przywiązania, jeśli dziecko nie rozumie nawet wagi bliskości głównego opiekuna.

M: Albo nie czuje się przy nim bezpiecznie, więc nie ufa mu i dlatego się oddala. Jest tyle różnych rzeczy, które mogą się zadziewać.

I: Dokładnie, trafiłaś w dziesiątkę. To bardzo interesujące.

M: Wcześniej nie miałam w zwyczaju oglądania filmików zwierząt na Instagramie, ale od powrotu czasem to robię. I zawsze myślę: tak wygląda dobre rodzicielstwo. Młode skaczą po matce, ciągną ją za ucho itp., ale w odpowiedzi nigdy nie doświadczają żadnej agresji czy przemocy. Albo ilość dotyku skóra do skóry, tulenia, noszenia… I wzdycham: Ah, gdybyśmy tylko jako ludzie nadal to robili… (śmiech)

I: Wiem… Zwierzęta wiedzą, co robią. I wiedzą to intuicyjnie, genetycznie. Nie czytają żadnych poradników. I to jest ciekawe, ponieważ jako ludzie też to w sobie mamy. Jednak z powodu wszystkiego, co zrobiliśmy w naszej historii, totalnie się od tego oddaliliśmy. Są też jednak dobre wiadomości.

Kiedy byłam w Europie, podeszła do mnie jedna ze studentek SBSM, która ma bodajże dwudziestosiedmioletniego syna. Powiedziała mi, że robi tę pracę, by uzdrowić siebie i nawet nikomu o tym nie wspomniała w swojej rodzinie. Po jakimś czasie jej syn poinformował ją, że zaczyna interesować się pracą z układem nerwowym. Nie mam pojęcia, czy poprzez moje zasoby, czy coś innego, ale kobieta miała wrażenie, że na to trafił, ponieważ jej uzdrawianie zmieniło coś w polu i nagle on też zrozumiał, że potrzebuje coś zmienić. Była przeszczęśliwa i zachwycona, ponieważ poczuła, że jej syn będzie się miał dobrze. Wie, że zrobiła wiele rzeczy, które nie były ok, ale teraz jest szansa na coś innego. To mały przykład, że możemy wrócić do rodzicielstwa, jakie znają zwierzęta, ale potrzebujemy bardzo głębokiego poziomu zrozumienia. I to właśnie znajduje się w moich kursach. Nie wystarczy porobić jakichś dźwięków czy kontenerować ciała dotykiem, potrzebujemy dużo więcej, ponieważ to, z czym mamy do czynienia jest niezwykle skomplikowane.

M: Mamy całe galaktyki i ekosystemy w opuszkach palców. Gdy naprawdę się nad tym zastanowić, jesteśmy ekosystemami, które są częścią ziemskiego ekosystemu. Podobnie jednak każda nasza komórka jest ekosystemem samym w sobie.

I: Zdecydowanie.

M: Zanim się pożegnamy, chciałabym, żebyś wspomniała o jeszcze jednej rzeczy. Jest nią sekwencjonowanie uzdrawiania neuroplastycznego (z ang. neuroplastic healing sequencing), długie określenie (śmiech). W pewien sposób jest to fundament SBSM. Czy mogłabyś nam o nim trochę opowiedzieć? Myślę, że połączenie tego i feldenkraisowego sposobu uczenia się jest sekretem, dla którego twoja praca naprawdę dobrze działa. Wydaje mi się, że to może być główna różnica w porównaniu z kursami innych osób, również wysoko przeszkolonych, które być może nie pozwalają na dojście do tego punktu przełomowego, za którym zaczynają dziać się całkiem magiczne rzeczy.

I: “Uzdrawianie neuroplastyczne” to pojęcie, które poznałam dzięki Normanowi Doidge’owi, autorowi dwóch książek na temat neuroplastyczności.

M: Dodam tylko, że obie zostały przetłumaczone na język polski.

I: Świetnie. Pojęcie to pojawia się w jego drugiej książce, “Jak naprawić uszkodzony mózg” (“The brain’s way of healing”) i określa pięć etapów. Przeczytałam ją już po tym, gdy stworzyłam SBSM, więc było to dla mnie interesujące. Można by to trochę porównać do hierarchii potrzeb Maslowa. Jeśli nie mamy schronienia, pożywienia i bezpieczeństwa, nie będziemy skupiać się na tworzeniu sztuki. Koncepcja “sekwencjonowania uzdrawiania neuroplastycznego”, wydaje mi się, że to ja dorzuciłam tam “sekwencjonowanie”, jest analogiczna do koncepcji Maslowa w odniesieniu do rozwoju regulacji w układzie nerwowym.

Pierwszym etapem jest korekcja neuronów i komórek glejowych, co jest wymyślnym sposobem, aby powiedzieć, że potrzebujemy dobrej jakości pożywienia bez toksyn, świata słonecznego, ćwiczeń fizycznych. W przypadku niektórych osób samo to robi ogromną różnicę. Następnie musimy przyjrzeć się kolejnym kawałkom i zobaczyć, czy system jest w rozregulowaniu. On tego tak nie nazywa, ale to moja interpretacja tego, co Doidge nazywa neuromodulacją, czyli regulacją, wprowadzeniem porządnej harmonii między układem współczulnym i przywspółczulnym. To, co nazywa neurostymulacją jest tak naprawdę wszystkim, co stymuluje nasz system do nauki. Na przykład, w pokoju, w którym jestem robi się coraz słoneczniej i czuję, jak moje oczy się do tego przystosowują. Światło stymuluje moje oczy i mózg, by zrobiły coś innego. W moich kursach stymulujemy mózg i ciało dotykiem, dźwiękiem i edukacją, prowadząc do nauki nowych rzeczy.

Jedną z najważniejszych rzeczy jest neurorelaksacja, co oznacza pozwolenie systemowi na odpoczynek. Często w kulturze zachodniej cywilizacji nie mamy wystarczająco dużo odpoczynku, wręcz go krytykujemy. Jesteśmy więc w nieustannej deprywacji regeneracji i naprawy. Kiedy jesteśmy młodsi przez jakiś czas może nam się to upiec na sucho, ale po czasie zaczynamy chorować i dzieje się to obecnie coraz szybciej. To dlatego, że komórki nie wchodzą w stan trawienia i głębokiego spoczynku. Dlatego w SBSM powtarzamy, że być może w pierwszym semestrze ktoś zrobi tylko pierwszy moduł kursu, ponieważ będzie potrzebować dać swojemu ciału bardzo dużo czasu na odpoczynek po całym życiu spędzonym w stanie przetrwania. Uspakajamy, że nie zawsze tak będzie, ale gdy nasze kanistry są puste, potrzebujemy je najpierw trochę napełnić. A także nauczyć się, jak to robić nieustannie, każdego dnia, w każdej godzinie. Nie tylko w trakcie dwóch tygodni wakacji, które mamy w roku.

Ostatnim etapem jest neurodyferencjacja (neuroróżnicowanie), czyli praca z bardziej skomplikowanym ruchem, złożonymi zadaniami dla ciała i umysłu. Można by powiedzieć, że prawdziwa medytacja i praca ze świadomością są neurodyferencjacją. Podobnie jak np. uprawianie sztuk walki albo tworzenie czegoś bardziej skomplikowanego dłońmi. Metoda Feldenkraisa® jest wysoko skomplikowaną i zróżnicowaną praktyką. Nie wiedziałam o tym, gdy się w niej szkoliłam i później pracowałam z innymi, ale niektórzy z nas potrzebują zacząć od etapu pierwszego, drugiego i trzeciego, zanim będą w stanie przejść do neurodyferencjacji, ponieważ ich system jest tak rozregulowany. Program nauczania SBSM jest ułożony w taki sposób, że robimy malutką ilość konkretnych rzeczy z Metody Feldenkraisa® na początku, ale więcej tej pracy pojawia się dopiero w ostatnich modułach. Chcemy z tym poczekać do momentu, w którym system będzie miał dużo, dużo więcej regulacji i będzie wypoczęty.

Gdy lata temu uczyłam Feldenkraisa, było wiele osób, które zasypiały w trakcie sesji. Albo były tak zmęczone, albo instrukcje były zbyt skomplikowane dla ich układu nerwowego. Nie był im w stanie sprostać, więc je odcinał. Fajne jest to, że od kiedy wróciłam do uczenia na żywo, gdy na sali mam osoby rozumiejące te etapy i które zbudowały już trochę regulacji, nikt nie chrapał w trakcie moich warsztatów (śmiech). Zawsze była co najmniej jedna osoba! Świetne było to, że gdy ktoś zaczynał teraz czuć, że ma dość, przerywał, siadał, pił coś. Uczestnicy czuli, że np. zaczynają  delikatnie wchodzić w stan odcięcia. Przykład ten pokazuje, że potrzebujemy ułożyć kolejne warstwy fundamentów w sposób, w który robilibyśmy to jako dzieci. Nie będziemy uczyć malucha, jak przyrządzić siedmiodaniowy posiłek, kiedy nawet nie potrafi używać noża i widelca. A jednak tak wiele praktyk uzdrawiających próbuje nauczyć ludzi metaforycznego przygotowania siedmiodaniowego posiłku, podczas gdy oni nawet nie wiedzą, jak zrobić zakupy spożywcze. Ostatnio krążył mem, mówiący: “Wszyscy chcą brać Ayahuascę, ale nikt nie chce zmywać naczyń”. Jeśli nie umiesz utrzymać swojego domu w porządku i zmywać naczyń, prawdopodobnie nie powinieneś zaczynać pracy z wyższymi wymiarami, która wywali cię ze skarpetek wszystkim tym, co pootwiera. Nie mam nic przeciwko takiemu rodzaju pracy, gdy jest na to odpowiedni moment, ale to, w jaki sposób funkcjonujesz w swoim domu pokazuje, czy twój układ nerwowy jest gotowy, by pomieścić w sobie np. energię złości. W SBSM nie pracujemy ze złością dopóki nie zrobimy głębokiej pracy we wcześniejszych modułach. Niektórzy nie dochodzą do niej przez rok czy dwa.

M: Tak, chciałam też to podkreślić, ponieważ ktoś może pomyśleć: “Przecież ten kurs trwa dwanaście tygodni, jak głęboko można wejść w tak krótkim czasie?”. Ważne jest to, że tak, dwanaście tygodni jest w nazwie i w strukturze programu ze względów praktycznych, ale zdecydowanie nie jest to kurs, który robimy w dwanaście tygodni. A przynajmniej taka jest nadzieja, ponieważ w przypadku zdecydowanej większości z nas oznaczałoby to totalne przeciążanie systemu.

I: Ciężko byłoby mi go sprzedać, gdybym mówiła “To siedmioletnie zobowiązanie” (śmiech).

M: (śmiech) Seth mógłby być na plakatach siedmiorocznego procesu regulacji.1

I: Tak (śmiech). I cóż, niektórym może to tyle zająć, a innym mniej. Wszystko zależy od naszej historii, wieku i tego, z czym się mierzymy. To kolejna sprawa: czesne za kurs płacimy tylko raz. Można by powiedzieć, że to następny kawałek, który robi z SBSM “dobrą okazję”.

M: Zdecydowanie.

I: Na początku czujemy, że to dużo pieniędzy, ale płacisz raz i możesz wracać na każdy kolejny semestr za darmo. Być może w przyszłości zainwestujesz więcej, ale tylko w sytuacji, gdy zdecydujesz się na pracę indywidualną z jednym z terapeutów z mojego zespołu. Ale SBSM jako SBSM: gdy raz dołączysz, jesteś z nami dożywotnio.

M: Będąc kompletnie szczerą: tak, to dużo pieniędzy. Czesne jest wysokie dla osób w Ameryce Północnej, a dla nas, w Polsce, jest pewnie z trzy razy droższe, gdy porównamy siłę nabywczą naszej waluty i poziom zarobków. Tak więc jest to duża inwestycja. Równocześnie, jak mówisz, nawet jeśli policzymy sobie, że kwota ta jest równa, powiedzmy, dziesięciu miesiącom terapii, SBSM nadal jest tego warte. Oczywiście nie oznacza to, że mamy te środki zgromadzone. Być może potrzebujemy pooszczędzać na jeden z kolejnych semestrów lub zapłacić w ratach. Ważne, że o tym wspominasz, bo jak dla mnie SBSM to dar, który nie przestaje dawać, na wiele różnych sposobów. Czasem trafiam na kursy lub szkolenia, których cena jest, z mojej perspektywy, niedorzeczna. Może to kwestia kontekstu polskiej gospodarki, może tylko mojego pochodzenia socjoekonomicznego, ale ceny są z kosmosu. W twoim przypadku mogę z pełnią przekonania powiedzieć, że SBSM jest wart swojej ceny.

I: Nie podnieśliśmy czesnego od lat. Można by powiedzieć, że powinniśmy, ponieważ wszystko zdrożało. SBSM wymaga wiele wsparcia i wydatków, aby wszystko sprawnie działało. To kolejna rzecz: moi moderatorzy nie są wolontariuszami, są dobrze opłacani, by oferować wam wsparcie. To dla nich prawdziwa praca, a nie coś dorywczego, co robią po godzinach. Mój biznes jest ekosystemem, w którym dobrze się czuję, ponieważ nie idę na skróty. To było dla mnie trudne w trakcie niektórych treningów, że jako asystenci nie byliśmy opłacani. Musiałam przestać asystować, ponieważ nie było to osiągalne finansowo, by opłacać loty, zakwaterowanie, wyżywienie…

M: …przerywać pracę zarobkową, wydatkować energię…

I: Tak. Dorastałam z biznesowo bardzo mądrymi rodzicami. Moja mama była imigrantką, tata dorastał na farmie bez wielu zasobów. Obserwowałam, jak budują bardzo dobry biznes. Byli weterynarzami i wysoko się cenili, ale zapewniali świetnej jakości usługę. To kolejna sprawa: aby coś było zrównoważone, musimy mieć wypracowane dobre praktyki, nie można oszukiwać. Być może również to jest odczuwalne, gdy ktoś na mnie trafia. Pewną solidność tego, jak działa moja firma, z czego wszyscy jesteśmy bardzo dumni. Moi pracownicy lubią pracować, nikt nie jest częścią mojego zespołu z przymusu, chcą w nim być. Myślę, że to kolejny dobry wyznacznik.

M: Tak, zdecydowanie. I, jak ci już wcześniej wspominałam, mój cel to dołączenie do twojego zespołu w 2028 roku. Także proszę mnie wyglądać, nadchodzę! (śmiech)

I: (śmiech) Może i wcześniej, nigdy nie wiadomo!

M: Wyśmienicie (śmiech). Dziękuję ci ogromnie, to była świetna rozmowa. Dziękuję za podzielenie się tym wszystkim. Mam nadzieję, że będzie to pomocne nie tylko dla tych, którzy rozważają dołączenie do SBSM, ale dla wszystkich, którzy myślą o dołączeniu do jakiegokolwiek kursu lub tworzeniu produktów edukacyjnych online, szczególnie w świecie uzdrawiania. Myślę, że dotknęłaś wielu bardzo ważnych kawałków, gdy chodzi o jakość i bezpieczeństwo pracy, którą wykonujemy z innymi w kontekście uzdrawiania. Musimy wziąć na siebie odpowiedzialność tworzenia bezpieczeństwa, stawiania granic i budowania struktur, które są naprawdę wspierające. Także jeszcze raz dziękuję!

I: Z przyjemnością. Świetne pytania i fajnie było porozmawiać o czymś innym, niż normalnie. Podobało mi się nurkowanie w te wspomnienia.

M: Super. Kto wie, może do ponownego zobaczenia za kilka miesięcy.

I: Być może!



Wszystkie linki w jednym miejscu

Kursy i narzędzia Irene:

Darmowy trening Healing Trauma

Lista oczekujących na SmartBody SmartMind”

Kurs 21 day nervous system tune up

 Inne źródła:

Wywiad ze Stephenem Terrellem

  1. Seth Lyon, mąż Irene, dzieli się swoją podróżą  i wskazuje, że dojście do miejsca poczucia głębokiej regulacji układu nerwowego zajęło mu siedem lat regularnej pracy somatycznej.

Wskakuj na newsletter, żeby nie przegapić kolejnych artykułów:

* Zapisując się do newslettera, wyrażasz zgodę na przesyłanie Ci informacji o nowych tekstach, projektach, produktach i usługach. Zgodę możesz wycofać w każdej chwili, a szczegóły związane z przetwarzaniem Twoich danych osobowych znajdziesz w polityce prywatności.

Share on FacebookTweet about this on TwitterGoogle+