W trakcie pierwszej rozmowy z dr Stephenem Terrellem – link do niej znajdziesz na końcu wpisu – omawialiśmy temat traumy rozwojowej i wczesnodziecięcej oraz pracę, którą wykonuje i której naucza. Tym razem zgłębiamy temat traumy porodowej i okresu życia płodowego oraz tego, jak wpływa ona na nasze dorosłe życie.
Nagranie to powstało we wrześniu 2024 roku, czyli ponad pół roku temu, i od tego czasu znacznie lepiej zrozumiałam ten temat. Zarówno zawodowo, poprzez ciągłe kształcenie się jako terapeutka somatyczna, jak i osobiście, poprzez dotykanie warstw wszystkiego, o czym tu usłyszycie w mojej własnej podróży uzdrawiania. Dlatego teraz jeszcze bardziej cieszę się, że mogę się z wami podzielić tą rozmową, niż gdy ją pierwotnie nagraliśmy.
Przechodzenie przez kolejne fale tych głębokich fizjologicznych odcisków strachu, bólu, wstydu i porzucenia nie jest łatwe ani przyjemne, wręcz przeciwnie, mogą to być jedne z najtrudniejszych okresów w naszym procesie leczenia. Jednak dzięki odpowiednim narzędziom, odpowiedniemu wsparciu i skupieniu się na powolnej budowie naszej somatycznej pojemności tak, byśmy mogli być obecni z tymi intensywnościami, gdy się pojawią, możemy je renegocjować, doświadczając głębokiego uzdrowienia i wyzwolenia.
Dla przypomnienia, dr Stephen Terrell jest światowej sławy terapeutą i edukatorem w temacie traumy, twórcą Transforming Touch®, modalności somatycznej skupionej na regulacji układu nerwowego, i jednym z moich mentorów. Jak mówi poniżej, bez względu na to, czego doświadczyliśmy w dotychczasowym życiu lub jakie dziedzictwo międzypokoleniowe otrzymaliśmy w chwili poczęcia, bez wątpienia możemy doświadczyć uzdrowienia.
W dzisiejszym odcinku dowiesz się m.in. o:
- kluczowej roli momentu poczęcia
- pierwszej relacji, którą nawiązujemy w łonie
- wpływie pierwszego trymestru ciąży na resztę Twojego życia
- impulsie, by szukać więcej stresu i traum, jeśli doświadczaliśmy ich w życiu płodowym
- tym, jak możemy uzdrowić nasze najwcześniejsze zranienia.
Odpowiadamy też na kilka pytań, które podesłaliście mi na Instagramie, a pod koniec rozmowy Stephen doznaje olśnienia, którego żadne z nas się nie spodziewało…
Możesz obejrzeć wywiad z polskimi napisami lub poniżej przeczytać jego transkrypcję.
Smacznego!
Magda: Cześć Steve i cześć wszystkim.
Steve: Dzień dobry. Miło cię widzieć.
M: Ciebie też i bardzo dziękuję, że znów tu jesteś, żeby ze mną – i z nami – porozmawiać. Kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy, rozmawialiśmy o traumie rozwojowej i wczesnodziecięcej. Tym razem zaprosiłam cię do rozmowy o bardziej zawężonym temacie traumy porodowej i okresu życia płodowego. Mówię „bardziej zawężonym”, a jednocześnie są to niezwykle szerokie zagadnienia i wielowarstwowy świat.
Przed rozpoczęciem nagrania rozmawialiśmy chwilę o tym, że myślałeś ostatnio o różnych rzeczach, które pomagają ci jeszcze lepiej zrozumieć wpływ niektórych z twoich najwcześniejszych doświadczeń na twoje późniejsze życie. Może więc zaczniemy od tego?
S: Dziękuję ci, Magdo.
To dla mnie ciekawy temat, nie tylko ze względu na pracę, którą od lat wykonuję z klientami. Jestem przykładem osoby, która sama przeszła traumę w łonie matki. Identyfikuję się jako osoba neuroróżnorodna, jestem na spektrum autyzmu.
Fascynujące jest to, że nawet w takich miejscach jak TikTok tysiące osób neuroróżnorodnych publikują filmy, w których dzielą się swoimi doświadczeniami i wszystkie te doświadczenia zaczynają brzmieć bardzo znajomie.
Urodziłem się przedwcześnie, moją matkę wzięli na operację chwilę po moich narodzinach. Było mnóstwo komplikacji, długo leżałem w szpitalu. Urodziłem się z rozszczepem kręgosłupa, myśleli, że nie przeżyję. Tak w sumie to myśleli, że urodziłem się martwy, nie było pulsu. Odłożyli mnie na bok, aż pielęgniarka zauważyła, że się poruszyłem. Zorientowali się: Ach, on żyje.
A to wszystko ma swoją kulminację, gdy obecnie uświadamiam sobie, ile masek nosiłem przez lata, masek skutecznych i masek nieskutecznych. I myślę, że ci z nas – a „nas” jest wielu – którzy doświadczyli traumy okresu płodowego, traumy dziecięcej, niemowlęcej… Jeśli doświadczaliśmy jednej traumy za drugą i spojrzymy teraz na to, kim jesteśmy… Dzisiaj czuję dużo wdzięczności, ponieważ uświadomiłem sobie, że szanse nigdy nie były po mojej stronie. Zrozumiałem i uświadomiłem sobie, że te części mnie, to młode serce, ten młody system, znalazły sposób na to, by przetrwać w najtrudniejszych warunkach, w najbardziej niezdrowych z czasów – nie tylko emocjonalnie, ale i duchowo. To czas, gdy rozwijają się nasze dusze i nasz wewnętrzny kompas. Uważam to za wielką tragedię.
Zawsze mówię swoim klientom, że mam 112 lat i prawie na pewno mam już te 112 lat (śmiech). Pewnie dogoniłem już ten wiek, ale gdy patrzę wstecz, myślę sobie, że dopiero w ciągu ostatnich kilku lat zrozumiałem to, o czym teraz mówię. Dopiero w ciągu ostatnich kilku lat zrozumiałem swoje zachowania i to, jak daleko sięgają ich początki. Dopiero w ciągu ostatnich kilku lat nauczyłem się wybaczać tym, którzy nie umieli zachować się lepiej i tym, którzy wiedzieli lepiej, ale i tak postanowili nie działać właściwie. Jest to więc interesujący temat dla mnie.
Poprosiłaś mnie o to nagranie już jakiś czas temu, a kilka dni temu wysłałaś mi bardzo przemyślanego maila. Moje typowe zachowanie jest takie, że czytam e-mail i myślę: „O, muszę na to odpowiedzieć”, po czym trafia on do foldera, w którym przepada. Mam setki i setki artykułów do przeczytania i dopiero co zadałem sobie pytanie, czy kiedykolwiek je przeczytam? Zapewne nie. Ale bycie tu z tobą jest czymś wyjątkowym, ponieważ wiem, że mamy bratnie dusze. Nie łączy nas wiek, ty zdecydowanie nie masz jeszcze 112 lat, ale ważne jest dla mnie poczucie, że wiem, kim jesteś i co jest w twoim sercu. Cieszę się, że tu jestem, a to rzeczy, które chodziły mi po głowie. Dziękuję za przestrzeń, żebym się trochę wygadał.
Prawdopodobnie ujawni się część mojej neuroróżnorodności, zresztą już się pokazała. Już robię rzeczy stimujące. Przez długie lata to robiłem, zanim zdałem sobie sprawę z tego, że to zachowanie autostymulujące. Nie macham rękami, jak niektórzy ludzie z autyzmem – i nie ma w ich machaniu nic złego – ale ja zawsze robię to albo tamto, ciągle ruszam dłońmi, może piszę lub tylko udaję, że robię notatki.
Jakie masz pytania? Pytaj mnie, o co chcesz. Odpowiem, a jak nie będę znał odpowiedzi, to powiem po prostu, że nie wiem (śmiech).
M: Twoja modalność, poznanie cię i nauka od ciebie, też są dla mnie czymś bardzo wyjątkowym.
I dziękuję za podzielenie się częścią twojej podróży i twoich wczesnych doświadczeń. To, co najbardziej zwraca moją uwagę, kiedy ciebie słucham, a także gdy czytałam nadesłane do ciebie pytania i sama zastanawiałam się nad tym tematem, to fakt, że „jest nas wielu”.
S: Tak.
M: Myślę, że niewiele jest jeszcze zrozumienia traumy porodowej i faktu, że istnieje coś takiego jak trauma okresu życia płodowego. Nie jest tak, że jesteśmy nieświadomymi małymi fasolkami w łonie matki. Nieustannie się komunikujemy, zbieramy informacje i rozwijamy się zgodnie z danymi, które otrzymujemy z fizjologii naszej matki, wszak to nasze pierwsze środowisko.
Im bardziej rozpoznajemy te aspekty naszego rozwoju, tym bardziej możemy dojść do wniosku, że wow, w tych czasach byłoby naprawdę trudno nie mieć traumatycznych doświadczeń z okresu życia płodowego czy porodu. I myślę, że wielu z nas nadal może uważać, że traumą porodową są tylko „wielkie” rzeczy, cokolwiek by to nie oznaczało.
Weźmy na przykład to, jak wyglądały moje narodziny. Poród był wywoływany, dwa tygodnie po terminie. Nawet z indukcją nie chciałam wyjść. Bodajże po kilkunastu godzinach od indukcji zostałam dosłownie fizycznie wypchnięta z brzucha mojej matki. Do tego stopnia, że była posiniaczona aż po żebra i przez tydzień czy dwa nie mogła się dotykać. Dowiedziałam się o tym prawie dokładnie rok temu.
S: O Magdo, to duży kawałek.
M: Tak. I tak wiele rzeczy zaczęło mieć sens, np. to, że cały czas cisnęłam w życiu, naciskałam na siebie i innych. Jak może być inaczej, gdy takie było moje pierwsze doświadczenie po tej stronie życia? Wszak staje się to naszym pierwotnym wzorcem.
Myślę czasem o tym, że zaraz po narodzinach sprawdzamy w szpitalu wzrost i wagę dziecka i na tej podstawie stwierdzamy: jest zdrowe, wszystko jest ok. Nie ma wystarczającego zrozumienia, jaki jest wpływ podobnych doświadczeń na fizyczny, emocjonalny i fizjologiczny dobrostan dziecka.
Może więc mógłbyś nam powiedzieć, jak rozumiesz traumę porodową i okresu życia płodowego, a także co zwykliśmy myśleć o tym, co czują płód i noworodek, a co wiemy teraz?
S: Cóż, podzieliłaś się ogromem rzeczy. Multum informacji. Nigdy nie używałem słowa „multum”, ale bardzo je lubię, od kiedy zacząłem to robić. Mamy więc multum wątków.
Opowiedziałaś piękną historię. Twoja mama była dwa tygodnie po terminie. Prawdopodobnie podali jej Pitocin, żeby przyspieszyć akcję porodową, który sam w sobie jest traumatyzującą substancją. Pojawia się i zalewa system matki, aby spróbować wymusić większe rozwarcie, żeby dziecko ustawiło się w odpowiedniej pozycji i mogło się urodzić. Pitocin jest często używany, mamy więc traumę już zanim doszło do tego wypychania. Następnie wyobraźmy sobie, jak mocno musieli naciskać na ciebie, żeby posiniaczyć i wywołać obrażenia twojej mamy.
Musimy się cofnąć jeszcze dalej. Zawsze mówię, że moment poczęcia to – oczywiście – jeden z najważniejszych momentów, jakich kiedykolwiek doświadczymy. Musimy spojrzeć wstecz, jeszcze przed momentem poczęcia. Patrzymy w górę linii rodowej. Cofamy się i patrzymy: Ok, tu jest Magda, a kto był przed nią? Kim byli jej rodzice? Kim byli jej dziadkowie, kim pradziadkowie, a kim prapradziadkowie? Potem wszystko się trochę rozrzedza i tak naprawdę nie wiemy, co jest czym. I moim zdaniem nie ma znaczenia, co jest czym. Znaczenie ma jednak to, że wiemy, że do pierwotnej traumy ciążowej doszło w trakcie poczęcia, ponieważ wszystkie nieuzdrowione traumy wcześniejszych pokoleń zmaterializowały się w momencie, gdy w ciele matki połączyły się plemnik i komórka jajowa.
Powstała komórka zaczyna się rozwijać, niby takie małe nic, i na przestrzeni dni zajmuje swoje miejsce w łonie. Jak duża jest nasza niekorzyść, gdy w linii naszych przodków jest wiele traum. Potwierdzają to badania dookoła Holokaustu i inne badania epigenetyczne. Co więc, jeśli zaczynamy egzystencję mając dostęp jedynie do 80% czy 50% zdrowia, jeśli trauma jest aż tak znacząca? Pojawiamy się na świecie, a naszą pierwszą relację w trakcie rozwoju nawiązujemy z obecną już tu wcześniej traumą. Nie jest ona już czymś zewnętrznym, nie jest to już trauma kogoś innego. Na jej kanwie się rozwinęliśmy i stała się częścią tego, kim jesteśmy. Wiem, że istnieje wiele metod leczenia i terapii, które mówią: „Popracujmy nad twoją traumą epigenetyczą”. Nie wiem, jak oni to rozdzielają. Nie wiem, jak ktokolwiek wyodrębnia jakąkolwiek traumę, bo to wszystko zaczyna się zlepiać. Moim zdaniem traumy okresu życia płodowego są prawdopodobnie jednymi z najbardziej znaczących.
Podczas gdy wszystko to dzieje się w fazie poczęcia, musimy też wziąć pod uwagę, jaki był stan umysłu matki. Jaki był stan umysłu ojca? A może doszło do zapłodnienia in vitro? Co się wydarzyło? Zapłodnienie in vitro wyłapuje wszystko dokładnie tak samo, przed historią nie uciekniemy. Tak więc twoje 100% w trakcie narodzin mogło wyglądać inaczej niż dziecka leżącego w łóżeczku obok ciebie na oddziale noworodkowym. Mogłaś wyglądać inaczej, twoje 100% mogło już było zostać częściowo uszczuplone.
Przyjrzymy się pierwszemu trymestrowi ciąży. Ten mały glob zaczyna już coś przypominać. W pierwszym trymestrze zaczyna rosnąć małe ciałko i nagle pojawiają się mikro rączki i mikro główka, wszystko maciupcie. Nadal jesteśmy małą kluchą, ale zaczyna trzepotać nasze serce. Jeszcze nie bije, trzepocze, niezwykle delikatnie. Aby to usłyszeć, trzeba by mieć Dopplera czy jakieś inne skomplikowane urządzenie. Na tym etapie możemy wykryć ciążę tylko poprzez badania krwi i moczu. „Och, tak, jesteś w ciąży. Coś tu żyje.”
Serce zaczyna bić dopiero po kilku tygodniach. W pierwszym trymestrze zaczynają pojawiać się odruchy prymitywne. Zaczynają się rozwijać oczy i uszy. Wiemy, że słuch pojawia się w pierwszym trymestrze. Tak więc gdy twoja matka jest w pierwszym trymestrze ciąży i znajduje się w niebezpiecznym środowisku, jest atakowana, boi się o swoje życie lub może poślubiła niewłaściwą osobę – jeśli w pierwszym trymestrze ciąży coś niepokoi matkę, i powtarza się to raz za razem za razem, rozwija się powtarzalny rytm zagrożenia.
Najwcześniejszy odruch prymitywny, który rozwija się u dziecka, to odruch paraliżującego strachu. Wiemy, że niedługo zacznie się pojawiać oddruch ssania, potem oddruch szukania, toniczny odruch błędnikowy – wszystko, co potrzebne do przygotowania dziecka rozwija się już w pierwszym trymestrze. Ale na początku najważniejszym z nich jest odruch paraliżującego strachu. Kiedy powtarza się ten rytm zagrożenia – a zagrożeniem może być stres, np. szef w pracy mówi, że coś musi być zrobione do 14:00 lub cokolwiek innego wywołującego stres, czy to przemoc domowa, czy środowiskowa, taka jak wojna, lub może po prostu nastały ciężkie czasy i matka martwi się: Jak będę w stanie zaopiekować się tym dzieckiem? Skąd weźmiemy pieniądze? – odruch paraliżującego strachu zaczyna poruszać płód, dziecko, w kierunku ściany łona. Nie wiem, czy to udowodniono, czy nie, ale sądzę, że to pierwszy raz, kiedy się maskujemy. Zdałem sobie sprawę, że to najwcześniejszy moment maskowania, bo jeśli wtulę się tu w ścianę, to mnie nie zobaczysz. Nie znajdziesz mnie. A jeśli mnie nie znajdziesz, nie będziesz mnie mogła skrzywdzić. Już mnie nie będziesz szturchać, nie będziesz mi wkładać gumy do żucia we włosy, już mnie nie będziesz wyśmiewać. Przed wszystkim tym chronię się za pierwotną maską.
Tak więc rozwijam się w miejscu dalekim od optymalnego. Pomyśl o kręgosłupie, na tym etapie rozwija się w dół niczym malutki, maleńki, maciupki sznureczek, prawie jak niteczka. Wraz z kręgosłupem rozwija się słuch. Ma to sens, gdy przewiniemy do przodu i zdamy sobie sprawę, że gdy w późniejszym życiu usłyszymy jakiś dźwięk w nocy, dostrajamy się do niego i nie słyszymy niczego innego poza tym, co związane z dźwiękiem, który właśnie usłyszeliśmy. Słyszymy szepty, ciche kroki. Rozwija się to w pierwszym trymestrze ciąży.
Słyszymy dźwięki. Nie możemy w pełni przetworzyć tego, czym są, ponieważ są już powiązane ze strachem – tak brzmi stres. Przyrównuję to do słyszenia dźwięku skomlącego psa czy krzyku krzywdzonego i cierpiącego człowieka. To właśnie słyszą dzieci w łonie, najwcześniejsze dźwięki stresu. Z czym zatem będą się utożsamiać? Ze stresem. Czego więc będą szukać po narodzinach? Stresu, bo stres jest ich przyjacielem. Ta relacja została już rozwinięta. Nieważne, jak to nazwiemy, te dwa zdarzenia: rozwój i stres, czy rozwój i zagrożenie, bo stres jest zagrożeniem, zachodzą w tym samym czasie i są ze sobą nierozerwalnie połączone.
Kluczowe jest to, że jesteśmy w pierwszym trymestrze ciąży, w pierwszych dwunastu tygodniach naszego życia, a my już nauczyliśmy się, że świat nie jest bezpieczny. Jeśli tutaj – w łonie – nie jest bezpiecznie, to i tam nie będzie bezpiecznie. Nawet nie wiem, czym to „tam” jest, ale wiem, że nie jest bezpieczne.
Wracając do twojej historii, zastanawiam się, co się wydarzyło twoim rodzicom w pierwszym trymestrze ciąży. Gdyby się chwilę zastanowić: co myślała twoja matka w momencie poczęcia? O czym myślał twój ojciec? W jaki sposób te myśli się połączyły? Jak przesączyła się ta trauma? I czy miałaś dostępne 100% swojego potencjału? Jeśli nie, nie wszystko mogło się w pełni rozwinąć.
Wszystko rozwijać się będzie odrobinę słabiej, wszystko z wyjątkiem naszej maski. Nasza maska rozwija się w pełni. Muszę wyglądać tak samo „normalnie” jak wszyscy inni. Chociaż nawet nie wiem, kim są wszyscy inni, już założyłem maskę. Jestem gotowy, do dzieła.
Idźmy dalej: byłaś w łonie matki dziewięć miesięcy, ale czekaj, mimo to nie wychodzisz. Dlaczego nie? O co chodzi?
M: Dzisiaj wspominałam komuś, że będę nagrywać ten wywiad i spytałam, czy ma jakieś pytanie, które chciałby zadać, też zajmuje się pracą z układem nerwowym. Przy okazji opisałam pokrótce swoje doświadczenia i śmałam się, że informacje, które dostałam w łonie, nie napełniły mnie zbyt wielkim entuzjazmem do przyjścia na świat.
S: Czy kiedy o tym myślisz, przychodzi ci coś na myśl?
M: Mam ogólne przemyślenia na temat tego, co zgaduję, że mogło się wydarzać w fizjologii mojej i mojej matki, ale jeszcze nie weszłam na ścieżkę prób głębszego tego rozgryzienia.
Było kilka sytuacji, w których przeżywałam rzeczy np. z kanału rodnego. Rok przed tym, gdy dowiedziałam się o tym, w jaki sposób przyszłam na świat, w trakcie sesji terapii czaszkowo-krzyżowej miałam doświadczenie pchania i ogromnego napięcia w karku, potrzebowałam, aby terapeutka przyłożyła ręce do mojej głowy i poprosiłam, żeby naprawdę mocno ją ścisnęła, potrzebowałam poczuć tę presję. W tamtym czasie niewiele wiedziałam o temacie traumy okresu życia płodowego czy mojej własnej historii porodowej, ale od razu wiedziałam, że to coś z kanału rodnego. Na późniejszym etapie, poprzez pracę nad regulacją układu nerwowego, miałam doświadczenia, co do których wiem, że były z okresu życia płodowego. Nie mam pojęcia, skąd to wiem, ale po prostu wiem.
S: Tak. Myślę, że to, co wiesz jest prawdą.
M: Tak. To naprawdę fascynujące.
Mam więc kilka kawałków układanki. Czasami najpierw czegoś doświadczam somatycznie, a potem spływają informacje od mojej rodziny. Także jest to doprawdy zadziwiająca podróż.
Wracając do wcześniejszej idei, że jest nas wielu: być może niektórzy nie mieli takich samych doświadczeń co ja czy ty, ale kiedy rozmawiam ze znajomymi o ich narodzinach, z moimi klientami, którzy dzielą się historiami swoich narodzin i swoich porodów, kiedy pomyślę o historiach moich byłych partnerów i przyjaciół… W moim otoczeniu nie ma chyba osób, które doświadczyły łatwych narodzin czy łatwych porodów jako matki. Ponownie wracam więc do tego, że doświadczenie traumy z okresu życia płodowego czy okołoporodowej jest o wiele bardziej powszechnie, niż nam się wydaje.
Tak wiele z nas zmaga się z problemami, czy mowa o lęku, depresji, relacjach, niemożności pójścia naprzód w życiu, niemożności zbudowania fundamentów… to byłam np. ja. Nieustannie musiałam być w ruchu, w podróży, aktywna, po czym wypalałam się i przez rok czy dwa nie mogłam nic robić. Istnieje tak wiele różnych sposobów, na które doświadczamy wyzwań. I myślę, że ponieważ w masowej dyskusji brakuje zrozumienia i rozmowy na temat tych najwcześniejszych kawałków oraz tego, jak na nas wpływają, możemy czuć się winni, wadliwi i pełni wstydu.
Wszak próbujemy wszystkich tych terapii, zajmujemy się samorozwojem i praktykujemy narzędzia duchowe, a jednak pewne rzeczy nadal z nami są. I nie wiemy, że wynikają one z najwcześniejszych doświadczeń, zapisanych głęboko w naszej fizjologii. Nauka o odruchu paraliżującego strachu podczas naszego szkolenia była dla mnie jednym z momentów przełomowych. W końcu zrozumiałam: „Ok, teraz wszystko jasne, po prostu od pierwszego trymestru nie znałam życia bez strachu”.
S: Dokładnie. A nawet wcześniej.
M: No tak, rzeczywiście.
S: Zdecydowanie tak jest.
To, jak dobrze reagujemy na tę pierwotną traumę zależy od tego, jak uregulowany jest świat, na który przychodzimy. To część, o której zapominamy, ale są ludzie, którzy doświadczyli okropnych traum przez cały okres prenatalny, ale przychodzą na świat i są dobrze witani. Jeśli pomyślimy o twojej mamie, ciężar dziecka mógł wywoływać ból, więc mogła chcieć ograniczać nacisk, którego doświadczała w tych pierwszych dniach.
Niektórzy ludzie przechodzą przez ciężkie wyzwania, rodzą się i znajdują się w takim otoczeniu, że w pewnym sensie wszystko się regeneruje. Odbudowują się i układają na nowo dzięki wsparciu, którego doświadczają. Myślę, że nie chodzi tylko o to, co dzieje się w łonie matki, ale też o to, co się dzieje przy bramie powitalnej.
M: I czy w ogóle ktoś tam czeka, żeby nas powitać.
S: Dokładnie.
Wspominasz o wstydzie. Słyszę go u wielu osób. Gdybym miał opowiedzieć te historie rodzicom biologicznym czy adopcyjnym… Gdy od pierwszego trymestru ciąży mamy niezintegrowane odruchy pierwotne, równoznaczne jest to z porzuceniem i życiem w lęku. Jeśli więc pojawi się jakiekolwiek wyzwanie w stylu pytania: „Mamo, co się stało?”, często pojawi się u niej reakcja i myśl: „Och, to pewnie moja wina. Nie, to nie moja wina. Tak czy inaczej, nie chcę pamiętać całej tej historii”. To, co się zadziewa to właśnie wstyd.
Wstyd jest największym okryciem, jakie kiedykolwiek na siebie założymy. Wstyd jest izolatorem świata. A gdy uświadomimy sobie, że wstyd to coś dobrego, a nie złego, możemy go powitać. Gdyby nie wstyd, to obrywalibyśmy jeszcze więcej. Jeszcze częściej by się z nas śmiano. Doznalibyśmy więcej krzywd, a nie mniej.
Kiedy więc wstyd pojawia się na wczesnym etapie ciąży, zostaje z nami. Rodzimy się ze wstydem, jesteśmy nim zaizolowani. Budujemy w łonie izolację która niesie nas przez życie. I w pewnym momencie to już nie jest wstyd, bo jeśli się z tym urodziłem… Urodziłem się z tą ręką, więc równie dobrze mogę ją sobie zachować (śmiech).
M: Dokładnie.
S: Nawet nie zauważam, że mam tę rękę, dopóki jej nie zabraknie. Jeśli jest złamana albo w gipsie, to wtedy ją zauważam. Ze wstydem jest tak samo. W tym momencie jesteś odziana w warstwę wstydu dokładnie tak samo jak i ja. Jeśli pomyślisz o dodatkowym wstydzie, którego doświadczamy później, o mój Boże, jak wielki jest ten ciężar, który ze sobą nosimy.
Kiedy spojrzymy na nasz autonomiczny układ nerwowy, który również rozwija się w pierwszym trymestrze, kiedy spojrzymy na reakcję lęku, czyli jego część współczulną i uspokajającą część przywspółczulną – rozregulowane są już w łonie matki. Nasz lęk już jest chroniczny.
Jeżeli w pierwszym trymestrze mieliśmy dużo wydarzeń stresujących lub nam zagrażających, nasz układ nerwowy już potrzebuje wsparcia. A tym wsparciem są mechanizmy przystosowania i nasze maski. Wydaje mi się, że maskę zakładamy jako pierwszą, a zaraz za nią pojawia się wstyd. Nie mija wiele czasu. Wtedy nie jest to nawet zidentyfikowane jako wstyd, to po prostu izolator. I jest to bolesne, bo jedyny świat, jaki widzę, to ten, który widzę dziś swoimi oczami. Mogę czuć i zmysłami odbierać świat, mam teraz dostęp do tych części, nie jestem całkiem martwy, ale widzę świat swoimi oczami. A ten wczesny wstyd mówi: to musiała być moja wina. To musiała być moja wina.
Niektórzy powtarzają: „Och, cóż, wybrałeś to życie, jesteś tu i taka twoja praca w tym wcieleniu”. To mi nie ułatwia sprawy (śmiech).
M: To prawda (śmiech).
S: To nie pomaga. Jeśli życie jest do bani, ta świadomość nie pomaga. Nie pomaga, bo wstyd jest bramą do depresji. Więcej wstydu i depresji, prowadzi do większej izolacji. Im większa izolacja, tym bardziej samotny jestem.
Gdy rozmawiasz z ludźmi z traumą rozwojową o ich relacjach, i pytasz: “Ilu masz przyjaciół? W ilu przestrzeniach?”, odpowiedź pokaże ci, jak dobra była ich maska. To jest to ważniejsze pytanie. Bo jak udało ci się nawiązać te przyjaźnie? Czy miałeś wielu przyjaciół? Jednego? Większość czasu słyszę: „Nie miałem żadnych przyjaciół”, albo „Miałem jednego przyjaciela, który ostatecznie też odszedł”. Albo może dwóch przyjaciół.
A potem przechodzimy do związków romantycznych i o mój Boże. To relacje, które najbardziej nas odpalają. Ludzie szybko odkrywają, jak kogoś odepchnąć lub wypchnąć z relacji. Gdzie ty lądujesz? Jesteś w środku grupy czy jesteś ciągle wypychana?
M: Myślę, że raczej jestem tą, który naciska i popycha do przodu rzeczy, których być może nie powinnam i w których nie powinnam pozostawać.Wydaje mi się, że ten opis byłby bardziej zgodny z moimi konkretnymi wzorcami i ustawieniami domyślnymi. Bardzo cieszę się, że powoli, powoli zaczyna się to zmieniać. Widzę duże różnice w tym, jak funkcjonuję w relacjach, ale tak to z grubsza u mnie wygląda.
S: Ciekawi mnie, co by się stało, gdybyśmy to odwrócili? Odwracamy domyślne ustawienie i ustawiamy je jako normalne, a drugą część, która doświadcza świata, jako domyślną. Co się dzieje?
M: Wszystko się zmienia.
S: Ponieważ uważam, że domyślne ustawienie jest normą, a część zewnętrzna jest maską. Jeśli więc nie traktuję tego jako czegoś domyślnego, „Tak się zachowuję z urzędu”, rozumiem: taka właśnie jestem. Ta część mnie, która sięga po innych to moja maska. Ta część, która ich odpycha, to ja. I potrzebuję to przyjąć i objąć.
Jak to pchanie przekłada się na relacje? Prawdopodobnie jest to często interpretowane jako zagrożenie. Z drugiej strony będą osoby, które poczują: „O, to dokładnie tak jak ja. Jest mi to znajome. Zostańmy przyjaciółmi”. Co więc, jeśli ustawienia domyślne są tym, kim jesteśmy? Tak naprawdę nie są to ustawienia domyślne.
M: Tak, myślę, że to jest ta ciekawa przestrzeń, która się otwiera w procesie uzdrawiania: powoli, powoli zaczynamy zaglądać pod kolejne warstwy tego, co uważaliśmy za normalne i co o sobie myśleliśmy. Co jakiś czas łapiemy się na: „Och, poczekaj, to nie tak. Wcale taka nie jestem. Wcale tego nie lubię, tak naprawdę się tak nie czuję, a to nie jest sposób, w jaki chcę zachowywać się w danej sferze życia”. I, w pewnym sensie, to jest drugi proces narodzin, tylko znacznie dłuższy, bo może potrwać lata. Myślę, że jest to fascynujący kawałek, ale jest to też trudny kawałek na wiele sposobów.
S: Zdecydowanie. I jak szybko uczymy się, że te wczesne części tego, kim naprawdę jesteśmy są uważane za złe, dziwne lub inne.
Ciągle myślę o sposobie i wyrażeniu, którego użyłaś, gdy powiedziałaś, że zostałaś wypchnięta, i zrobiłaś gest w tym kierunku. A potem mówiłaś o znaczeniu kanału rodnego i przeszłaś z tego ruchu do tego, tuż nad swoimi uszami. Oto pierwszy trymestr. A potem powiedziałaś: “Presja, potrzebowałam poczuć presję”. Szukasz więc odtworzenia.
M: Tak.
S: Szukasz tego, co niezdrowe.
To świetny przykład tego, jak szukamy innych traum. Jak jesteśmy już podatni na traumę niemowlęcą. Skąd u nas taka skłonność do pozostawania w stanie narcystycznym w dorosłym życiu. Gdy mówią: „Jesteś narcyzem” albo „Jesteś tym lub tamtym”, czepiają się naszego typu osobowości, choć w rzeczywistości wcale tacy nie jesteśmy. Jesteśmy niemowlętami, które zostały straumatyzowane, a traumatyzacja miała miejsce już w łonie matki lub w tych pierwszych miesiącach po porodzie. Nie rozwijamy się więc w wolności.
Sam nigdy nie sądziłem, że mam autyzm, bo miałem emocje. A już dawno temu, na studiach podyplomowych, uczono nas, że osoby z autyzmem nie czują emocji. Teraz wiem, że to największe kłamstwo na świecie. Być może przetwarzamy je inaczej, ale jesteśmy pełni emocji.
Wracam do ruchu, który pokazałaś i myślę: co się z tobą zadzieje, gdy przeniesiesz ręce tu i nie będziesz nic odgrywać? Teraz masz więcej miejsca na głowę. Jest miejsce na zapadnięcie się i ekspansję.
M: To ciekawe, bo od razu odczuwam reakcję. Czuję lekkie mdłości i jakby coś podchodziło mi do klatki piersiowej. Może to być też stres związany z nagrywaniem i wiele innych rzeczy, ale tak, samo zatrzymanie się tutaj na chwilę wywołuje natychmiastową reakcję.
S: Zauważyłaś, że nastąpił ten ruch? Wcześniej pchałaś tu, a teraz nagle coś idzie do góry i pojawiają się mdłości. Czy znasz kogoś, kto lubi mdłości? Czy spotkałaś kiedyś kogoś, kto powiedział: „Chcę czuć jeszcze więcej mdłości, dajcie mi więcej, do cholery!”? (śmiech)
M: Zdecydowanie nie chcę więcej, ale przynajmniej doszłam już do momentu, w którym się tego nie boję i gdy czuję mdłości, myślę: super, coś się rusza (śmiech).
S: Tak, jeszcze nie umarłaś (śmiech).
Pomyśl o ludziach, którzy zaczynają się ciąć w okresie dojrzewania, jako dorośli, czy jeszcze później. Kiedy to robisz, czujesz przypływ adrenaliny i nie myślisz o tym, co dzieje się w danej chwili. To krótka odskocznia od rzeczywistości, w której żyjesz. Kiedy więc ściskasz głowę, nie czujesz mdłości. Nie mogą iść one w parze z ciśnieniem. Nieświadomie chcemy więc to odtworzyć, żeby nie czuć. Bo jeśli nie będę czuć, świat będzie bezpieczniejszy. To bardzo, bardzo kreatywna maska. Gdy myślę o tym, widzę, jak szybko zrozumieliśmy, jak czegoś unikać i jak się wycofywać. Miałaś te umiejętności już przed narodzeniem.
M: To całkiem mądre z naszej strony.
S: Cholernie mądre.
M: Powiedziałabym, że niesamowite. Na wiele sposobów jesteśmy małymi, chodzącymi cudami – włączając w to adaptację, umiejętność przetrwania i to, jak rozwijamy się dookoła naszych traum.
Czasami, gdy myślę o tym, jak wygląda nasz świat i gdzie jesteśmy jako kolektyw i jednostki, o naszych doświadczeniach… A z powodu traumy pokoleniowej, wydaje się, że nosimy coraz więcej, więc nic dziwnego, że tak wiele osób z obecnego pokolenia zaczyna załamywać się pod tym ciężarem. I, oczywiście, nie jest to ich wina, po prostu rodzą się nie tylko w środowisku, które jest tak zanieczyszczone i tak toksyczne na wiele różnych sposobów, ale, jak powiedziałeś, w momencie poczęcia dostają ogromny ładunek energetyczny rzeczy, które budują tkankę tego, kim są. I rzeczy te bardzo często nie są ani łatwe, ani wspierające.
S: Ponieważ wszyscy, bez względu na to, jakie doświadczenia przeżyliśmy, jesteśmy dzisiaj tym, kim jesteśmy.
M: I to jest dobra wiadomość.
S: Tak.
M: Ponieważ oznacza to, że możemy pracować z tym, co jest tu i teraz. Oczywiście możemy pracować z regresją i tak wieloma innymi modalnościami, ale, koniec końców, wszystko jest tu z nami teraz. Czy to moja trauma, trauma mojej babci, mojego kota czy coś z mojego przeszłego życia sprzed 2000 lat, żyje to tu i teraz, w tych komórkach i przestrzeniach mojego ciała. To więc dobra wiadomość, bo możemy z tym pracować.
Kilka osób pytało: „OK, więc jeśli zdajemy sobie sprawę, że mamy traumę porodową lub okresu życia płodowego, czy możemy ją uzdrowić? I jak się za to zabrać?”.
S: Cóż, czy możemy ją uzdrowić? Bez wątpienia.
Jak to zrobić? Moim skromnym zdaniem najlepszy sposób, jaki na to znalazłem, to regulacja autonomicznego układu nerwowego. Naprawdę skupiamy się więc na autonomicznym układzie nerwowym, a nie na informacjach z przeszłości, bo jesteśmy tym, kim jesteśmy w chwili obecnej. Jeśli więc w tej chwili mogę rozpocząć proces wspierania cię w budowie regulacji, z czasem będziesz mieć mniejszą potrzebę korzystania z mechanizmów przystosowania. Twoja maska nie będzie już potrzebna w ten sam sposób, ale przejdziesz przez cierpienie. Nie widzę opcji wyzdrowienia bez cierpienia.
Nie mam żadnej magicznej różdżki i nigdy nie widziałem takiej, która by działała. Dotkniemy więc cierpienia, ponieważ wszystkie te traumy są częścią nas. Doświadczenia te zaczynają powoli wypływać na powierzchnię i potrzebują, żebyśmy je przeżyli i poczuli. Być może poprzez łzy, wycofanie, zwijanie się w kłębek lub cokolwiek innego, co będzie się chciało wydarzyć. Musimy to znormalizować.
Myślę, że jednym z największych elementów uzdrowienia, jakiego doświadczyłem w życiu było pogłębienie zrozumienia. Jednym z moich wyzwań jest zapach. Może pamiętasz, gdy w trakcie naszego szkolenia ktoś posmarował dłonie kremem, prawie mnie to zabiło. O mój Boże (śmiech). Ale byłem w stanie zadbać o siebie i powiedzieć: „Nie róbcie tego, to nie może się znowu zdarzyć”. Teraz mogę wejść do domu towarowego, wstrzymać oddech i przejść obok lady z kosmetykami i zapachami, ale nadal jest to problem. Jeszcze nie zniknął on w moim procesie zdrowienia. Jeszcze nie.
Jeszcze nie straciłem tych trudnych części, że tak powiem. I zdałem sobie sprawę, że są po to, żeby zapewnić mi bezpieczeństwo. Nie zniknęły jednak. Teraz jestem ich po prostu świadomy i inaczej sobie z nimi radzę. Zarządzam nimi poprzez samoregulację i autoregulację z innymi. Wcześniej tego nie doświadczałem lub tylko z tymi, którzy też wydawali się “wadliwi”. Możliwość nieświadomego doświadczania tego wynika z mojej regulacji autonomicznej, a świadomego z samoregulacji. Myślę, że właśnie tam prowadzi nas zdrowienie. A przynajmniej do tego udało mi się na razie dojść. Co będzie później, jeszcze nie wiem (śmiech). W tej chwili wiem, że mogę nauczyć się zarządzać tymi trudnymi częściami mnie, czy tymi, które wydawały się trudne i wywoływały we mnie wstyd i izolację. W ten sposób rozumiem uzdrawianie. I tak, zdecydowanie, wszyscy możemy wyzdrowieć.
M: W pewnym sensie zaczęliśmy od momentu poczęcia i traumy pokoleniowej, na temat której padło kilka pytań.
S: Słucham.
M: Część z tego już poruszyliśmy. Jedną z ciekawych rzeczy, o które ktoś mnie zapytał, było: „Czy uważasz, że gdy przechodzimy proces uzdrawiania, uzdrawiamy także linię naszych przodków?”. Czy możemy wyleczyć tę traumę – nie wiem, jak to do końca nazwać – nie tyle retroaktywnie, bo, jak już powiedzieliśmy, żyje ona w nas, w tu i teraz, tak więc jest teraźniejszością. Nie leczymy przeszłości, bo ta już nie istnieje.
Co o tym myślisz? Czy leczy to naszych przodków lub członków rodziny, którzy są połączeni z danym traumatycznym doświadczeniem, z reakcją na traumę i ładunkiem, który nosimy w swoim organizmie?
S: Myślę, że w miarę jak się uzdrawiamy, stajemy się coraz bardziej jednością z naturą, Bogiem czy jakkolwiek chcemy to ująć. Im bardziej zespalam się z naturą, tym mniej reaktywny jestem. Myślę, że trauma powoduje właśnie to – reakcję. A zatem, jeśli jestem mniej reaktywny, jestem w stanie nawiązywać lepsze relacje. Mam większą zdolność uczenia się i rozwoju. Jeśli miałem zdrowego rodzica, dziadka lub przyjaciela w moim życiu, bardziej prawdopodobne jest, że będę zmierzać w kierunku wypracowanego bezpiecznego stylu przywiązania, co uzdrawia mnie i pokolenia poniżej.
Wiemy, że mamy bezpośredni uzdrawiający wpływ na każdego, kto przychodzi po nas i na tych, z którymi nadal jesteśmy w relacji, chyba że spaliliśmy za sobą mosty. A jeśli chodzi o naszych przodków, oni się radują. Radują się, bo dzięki temu też mogą doświadczyć czegoś innego. Tak więc myślę, że to rozległe doświadczenie. Kiedy staję się jednością z naturą, nie widać mnie wśród drzew, teraz jestem ich częścią. Nie odstaję już, jestem w nurcie życia, w którym zawsze miałem być, i do jakiegoś stopnia byłem, ale teraz mnie w tym rozpoznajesz, wcześniej nie. Także tak, myślę, że zmienia to tych, którzy przychodzą po nas, tych, którzy byli przed nami i naszych rówieśników, oni też się zmieniają.
M: Widzę to bardzo podobnie.
Dziedziczymy tak wiele rzeczy… Oczywiście każdy jest inny i każda część świata jest inna, więc trudno to uogólniać, ale, przynajmniej w moim przypadku, zrozumiałam że otrzymałam pewne naprawdę cudowne rzeczy, które teraz pozwalają mi leczyć to, co z wielu różnych powodów nie mogło zostać uleczone wcześniej. Jak powiedziałeś, nie zmienia to faktu, że czasami jest naprawdę trudno i wolałabym nie musieć tego robić, ale cóż, jestem tu, gdzie jestem.
Wydaje mi się, że jeśli wierzymy, a ja wierzę, że nasza esencja jako istot ludzkich, jako dusz, jest czysta, dobra, pełna światła i miłości, po czym przybywamy na tę stronę życia i dzieją się różne rzeczy, które tę esencję ukrywają pod kolejnymi warstwami masek, o których mówiłeś, wstydu, strachu i wszystkiego, co po nich następuje… Gdy myślę o mojej linii rodowej i ogólnie historii ludzkości, to w momencie, gdy następuje uzdrowienie czegoś w danej jednostce w teraźniejszości, ma to swoje daleko idące konsekwencje. Zadziewa się coś sferycznego. Nawet nie tyle linearnego, w pewnym sensie jest to jak wybuch supernowej.
S: Zdecydowanie. Nasz promień, nasze światło staje się jaśniejsze. Dotyka więc więcej.
M: I, oczywiście, im więcej światła bije od jednostek, tym więcej innych ludzi, istot, elementów planety, może ogrzać się w tym świetle, nawet jeśli tylko odrobinę.
S: Dokładnie, zgadzam się.
M: Myślę, że to może być dobre miejsce, by zakończyć, na tym obrazie otulania się odrobiną ciepła, wsparcia i troski płynącej ze światła, którym świeci każdy z nas. Obyśmy świecili jeszcze jaśniej i z mniejszym kosztem energetycznym naszej codzienności (z ang. cost of doing business). Uwielbiam to wyrażenie, którego używasz, by określić stan większej łatwości w naszym życiu. Więcej łatwości w naszej fizjologii, relacjach i wszędzie pomiędzy.
S: To niesamowite. Właśnie pojawiło się słońce, ponieważ tu, gdzie jestem wstaje poranek. Myśląc o świetle, przypomina mi się jedna z najwcześniejszych piosenek dla dzieci – nie wiem, dlaczego mi to teraz przyszło do głowy, poza tym, że mówiłaś o świetle i słyszałem to słowo z twoich ust – piosenka „Moje małe światełko”. „Moje małe światełko, pozwolę mu błyszczeć” (z ang. “This little light of mine, I’m gonna let it shine”). I zawsze myślałem, że piosenka mówi o tym, że trzymam światło kogoś innego. Do tego momentu nigdy wcześniej nie przyszło mi do głowy, że “moje małe światełko” to ja i że to sobie pozwolę zabłysnąć. A w moim blasku zobaczę, jak świecisz ty, bezpiecznie i w połączeniu.
Jestem bardzo wdzięczny za ciebie, za pracę, którą wykonujesz i za uzdrowienie, które sprowadzasz na Ziemię. Wysyłam dużo wdzięczności i moc uścisków z Teksasu. Mam nadzieję, że niedługo znowu się usłyszymy. I zobaczymy.
M: Dziękuję bardzo za twoją obecność. Być może zobaczymy się w maju.
S: Byłoby świetne. Dziękuję i udanego dnia.
Wszystkie linki w jednym miejscu
Książka współautorstwa dr Stephena Terella, „Nurturing Resilience”
Wspomniane zasoby:
Trauma rozwojowa i wczesnodziecięca – w rozmowie z dr Stephenem Terrellem
Wskakuj na newsletter, żeby nie przegapić kolejnych artykułów:
* Zapisując się do newslettera, wyrażasz zgodę na przesyłanie Ci informacji o nowych tekstach, projektach, produktach i usługach. Zgodę możesz wycofać w każdej chwili, a szczegóły związane z przetwarzaniem Twoich danych osobowych znajdziesz w polityce prywatności.