Mimo że czuję, widzę i gorąco wierzę w to, jak wiele potrafi wnieść nowa wizja działania i zmiana zachowań jednostki; mimo że sama cały czas zyskuję świadomość w kolejnych obszarach i wprowadzam zmiany w oparciu o głębokie poczucie sprawczości; mimo że dookoła siebie mam mnóstwo ludzi, dla których ważne są podobne rzeczy i którzy postępują w zbliżony sposób, większość rozmów na temat stanu naszego społeczeństwa oraz tego, dokąd zmierzamy, wywołuje we mnie silne poczucie beznadziei i bezradności.
Gdy o tym myślę wychodzi mi na to, że lwia część takich dyskusji obiera tory udowadniania samym sobie, dlaczego to, co robimy i jak żyjemy niewiele zmienia w szerszym obrazie sytuacji, w której się znajdujemy: osób w ten sposób podchodzących do rzeczy jest za mało; skala problemu jest zbyt duża; wszystko za wolno się dzieje; ludzie są zbyt wygodni i egoistyczni.
W 9/10 przypadków, po wcześniejszym etapie irytacji i złości, w którymś momencie konwersacji zaczynam się wycofywać i przestaję zabierać głos. Ze smutkiem spuszczam głowę i słucham entych argumentów przemawiających za tym, dlaczego marzenia, które mam dla świata są nierealne i niemożliwe do spełnienia. Wraz z kolejnymi padającymi stwierdzeniami zaczynam odczuwać dojmujący smutek, oczy zachodzą mi łzami, a w głowie pojawia się myśl, że w takim razie to co robię jest bez sensu. No bo skoro i tak praktycznie nic to nie zmienia, to po co to wszystko?
I mimo że w praktycznie żadnym innym momencie nie wątpię w moc małych kroków i procentu składanego naszego zaangażowania, paradoksalnie to właśnie rozmowy z innymi osobami postępującymi podobnie do mnie są najczęściej okazją do kwestionowania moich życiowych wyborów i ich wartości w szerszym kontekście.
Kiedy przyglądam się tej dynamice, widzę dwie rzeczy: brak wiary w siebie oraz egocentryzm. Bo jak inaczej nazwać proces, w którym z jednej strony uznajemy, że to co robimy nie ma większego znaczenia, a z drugiej strony uważamy, że prawie tylko my tak postępujemy?
Kilka dni temu siedziałam na lotnisku w Warszawie, skąd leciałam do Belgii (najeść się frytek i potańczyć). Usiadłam koło dziewczyny zaczytanej w opasłym tomisku i wyciągnęłam książkę, którą sama właśnie przerabiam. Po chwili zorientowałam się, że dziewczyna się jej przygląda. Kiedy nasz wzrok się spotkał, uśmiechnęłyśmy się do siebie, a ja zagadałam, czy ją zna. „Tak”, usłyszałam w odpowiedzi, po czym zaczęłyśmy rozmowę, która skończyła się dopiero… pożegnaniem w ubikacji na lotnisku w Charleroi.
Przez blisko trzy godziny rozprawiałyśmy o wszystkim, co dla nas ważne, od odpowiedzialnej konsumpcji, przez związki i depresję, po pracę, feminizm i nasz charakter narodowy. W międzyczasie zdążyłyśmy przejść odprawę, zamienić się miejscami z innymi pasażerami (żeby móc kontynuować rozmowę), pokonać 1 300 km w powietrzu i obiecać sobie dalszy kontakt, stojąc już na belgijskiej ziemi.
Raz, że zarzucałyśmy się tytułami książek, które ta druga „musi przeczytać”, zapisując je ołówkiem na odwrocie naszych kart pokładowych. Dwa, że zdecydowanie nie wyczerpałyśmy tematów do rozmowy. Trzy, że poprosiłam ją, żebyśmy nagrały wywiad, którym będę się mogła z Wami podzielić. W formie filmu czy tekstu, to się jeszcze okaże.
No dobra, ale dlaczego od razu wywiad i skąd te tytułowe skrzydła?
Alicja pracuje w branży odzieżowej i to nie w małym butiku czy niszowej marce, a w dużej polskiej firmie sprzedającej odzież sportową w Polsce i za granicą. O ile zagraniczne firmy stricte outdoorowe, w stylu Patagonii czy Fjallravena, mają zazwyczaj bardzo rozbudowaną i dogłębną politykę zrównoważonej produkcji – dużo bardziej niż jakiekolwiek sieciówki odzieżowe, które zazwyczaj ze zrównoważeniem nie mają nic wspólnego – o tyle reszta dużych firm z odzieżą sportową ma jeszcze mnóstwo do zrobienia. Zarówno jeśli chodzi o wpływ na środowisko, jak i sposób traktowania swoich pracowników, poczynając od tych, którzy (a tak w sumie to które) fizycznie wytwarzają nasze ubrania.
Zanim jakkolwiek zdążyłam nakreślić to, czym się zajmuję, Alicja zaczęła opowiadać mi o swoich wartościach i aspiracjach, a także o pracy, w ramach której je realizuje. Przytoczyła wiele przykładów na to, że trend odpowiedzialnej konsumpcji wcale nie jest trendem, tylko dogłębną zmianą, która zadziewa się obecnie na ogromną skalę.
Nie mówimy tu o przykładach anegdotycznych czy preferencjach znajomych znajomych, a wynikach światowych raportów dotyczących tego, jak funkcjonuje i kształtuje się rynek. I nie jest tak, że ta zmiana nadchodzi czy dopiero się zaczyna – ona idzie pełną parą i nie da się jej już zatrzymać. Ten, kto nie przystosuje się do nowych reguł gry i nie zareaguje na zwiększającą się świadomość konsumentów, straci swoją pozycję na rynku.
Co ciekawe, są badania, które pokazują m.in. o ile szybciej i sprawniej zmiany te zadziewają się w Polsce niż w innych krajach Europy zachodniej, chociażby w Holandii. Zastanawiałyśmy się chwilę nad tym, z czego może to wynikać – szczególnie, że Polacy mają niższy poziom życia niż Holendrzy, a mniejsza siła nabywcza pieniądza powinna w teorii prowadzić do odwrotnych rezultatów. Może Wy macie jakieś pomysły?
Alicja opowiadała mi o młodych konsumentach, którzy wchodzą do sklepów marki, dla której pracuje i, biorąc do rąk parę butów, zaczynają wypytywać: z czego są zrobione? gdzie i w jakich warunkach? czy i dlaczego nie z materiałów recyclingowanych?
O leginsach dla kobiet, które projektowane są tak, żeby wspierać mięśnie i działać na zasadzie taśm kinezjologicznych, a nie optycznie powiększać pupę.
O klientach, którzy coraz rzadziej godzą się na to, by firmy wybielały własny wizerunek i o wadze CSRu w biznesie (ang. corporate social responsibility, czyli społeczna odpowiedzialność biznesu).
O przywracaniu produkcji z Azji do Europy, o związanym z nim renesansie lokalnych tradycji tkackich, o godziwym zatrudnieniu dla kobiet w szwalniach.
Tutaj pojawiają się we mnie jednak pytania dotyczące tego, co teraz z tymi kobietami, które pracowały w azjatyckich fabrykach takich firm. Czy one też będą miały zapewnione godziwe wynagrodzenie za wykonaną do tej pory pracę? Czy firmy, które wykorzystywały je w sposób, który nazwać można jedynie współczesnym niewolnictwem, po prostu zostawią je na lodzie, gdy w obawie przed złym PRem przenosić się będą z produkcją do naszej części świata?
Mówiła mi również o wyzwaniach stojących przed polskimi biznesami, a także o swoim szefie – właścicielu firmy – który nie tylko rozumie potrzebę opisywanych tu zmian z pobudek czysto biznesowych, ale i popiera je na poziomie wyznawanych przez siebie wartości, dzięki czemu mogą być one sprawniej wcielane w życie. Zahaczyła również o różnice między pokoleniem dwudziesto- i trzydziestolatków i o tym, jak postawa tych młodszych zmienia rynek i kulturę pracy.
O wielu rzeczach mi opowiadała, o których opowie i Wam. Ja natomiast wspominam o tym wszystkim dzisiaj na szybko, bo wiem, że nie tylko ja odbywam rozmowy o świecie, przy których okazji wchodzę w poczucie bezsilności i jałowości swoich działań. Chciałam więc przypomnieć, sobie i Wam, jak duży krok już za nami.
I mimo że przed nami jeszcze bardzo wiele, to z tego, co już zrobiliśmy możemy – a nawet powinniśmy! – być zadowoleni. To właśnie świadomość tego, co do tej pory zbiorowo osiągnęliśmy pozwala czerpać siłę do coraz odważniejszych działań, na coraz to nowszych polach.
Materiał ten powstał w ramach projektu Las w Nas.
Wskakuj na newsletter, żeby nie przegapić kolejnych artykułów:
* Zapisując się do newslettera, wyrażasz zgodę na przesyłanie Ci informacji o nowych tekstach, projektach, produktach i usługach. Zgodę możesz wycofać w każdej chwili, a szczegóły związane z przetwarzaniem Twoich danych osobowych znajdziesz w polityce prywatności.