“Imagine” to chyba jedna z najbardziej znanych i lubianych piosenek ostatnich dekad. Nieoficjalny hymn marzycieli, społeczników i aktywistów. Tylko co by było, gdyby okazało się, że niesie za sobą dość zgubne przesłanie? Już wyjaśniam.

Wyobraź sobie, że nie ma Nieba
To nie jest trudne, jeśli spróbujesz
Żadnego piekła pod nami
Nad nami tylko niebo
Wyobraź sobie wszystkich ludzi
Żyjących dla dnia dzisiejszego.

Wyobraź sobie, że nie ma krajów
To nie jest trudne do zrobienia
Nic, dla czego można byłoby zabić albo umrzeć
Żadnych religii
Wyobraź sobie wszystkich ludzi
Żyjących w pokoju

Możesz mówić, że jestem marzycielem
Ale nie jestem jedyny
Mam nadzieję, że któregoś dnia przyłączysz się do nas
I świat będzie żył w jedności

Wyobraź sobie brak własności
Zastanawiam się, czy potrafisz
Żadnej chciwości i głodu
Braterstwo ludzi
Wyobraź sobie wszystkich ludzi
Dzielących się światem

Możesz mówić, że jestem marzycielem
Ale nie jestem jedyny
Mam nadzieję, że któregoś dnia przyłączysz się do nas
I świat będzie żył w jedności1

Do stosunkowo niedawna słyszałam ten tekst i myślałam sobie: ale byłoby super! Gdyby tak wszyscy dbali o środowisko! Gdyby wszyscy poszli na terapię! Gdyby nikt nie używał religii do celów, które nie mają z nią nic wspólnego! Gdyby wszyscy mieli takie same szanse! Gdyby wszyscy żyli w dostatku!

Ale… ale jestem już wystarczająco dużą dziewczynką, żeby wiedzieć, że to niemożliwe. Bo jest nas na tej planecie prawie osiem miliardów, a szybko będzie jeszcze więcej. I nie ma opcji, żeby każdy z nas myślał, czuł i chciał tego samego, żeby każdy się tak samo zachowywał, żeby dla każdego to samo było ważne. I tu napotykamy na problem z tak życzeniowym myśleniem, albowiem często mamy poczucie, że jeśli wszyscy czegoś nie zrobią, to nic się nie zmieni.

„Moglibyśmy funkcjonować inaczej, ale wszyscy musieliby….”

„To, co robisz nie ma znaczenia, jeśli wszyscy inni też tego nie robią.”

„Nigdy wszystkich nie przekonasz!”

Pada bardzo często w rozmowach o tym, co można, jak można i dlaczego warto. To przekonanie, że konieczne jest „wszystko albo nic” lub „wszyscy albo nikt” sprawia, że bardzo wielu z nas nie robi tego, co by chciało lub w co wierzy, bo ma w głowie ugruntowany obraz tego, że jednostka czy ich grupa nic nie wskóra, jeśli wszyscy inni – lub przynajmniej zdecydowana większość – nie będą robili tego samego.

I na pierwszy rzut oka może się to wydawać uzasadnione, tylko… Tylko doświadczenie pokazuje, że nie ma to nic wspólnego z rzeczywistością tego, jak wprowadzane i wypracowywane są jakiekolwiek trwałe zmiany.

Jeśliby prześledzić jakikolwiek ruch społeczny, trend, modę czy transformację systemową, swój początek zawsze mają w jednostce, a wstępną fazę rozwoju przechodzą dzięki małej grupie zaangażowanych osób, które w końcu wywołują efekt kuli śnieżnej.

Kojarzycie tę koncepcję?

Przypomnijcie sobie proces lepienia bałwana. Jakkolwiek duży by on nie był po skończeniu, zawsze pierwszym krokiem jest ulepienie, mniejszej lub większej, śnieżki. Następnie zaczynamy ją turlać po ziemi, a ta – w trakcie każdego swojego obrotu – zbiera coraz więcej śniegu. Im jest większa, tym więcej śniegu zbiera. Im więcej śniegu zbiera, tym jest cięższa i tym bardziej zbita, dzięki czemu ciężej ją poruszyć, ale i zniszczyć. Gdyby ją zepchnąć z górki, po chwili trudno ją będzie zatrzymać. Im dłużej się będzie turlać, tym trudniej będzie ją zatrzymać.

Stawianie bałwana nie polega na tym, że od razu mamy bardzo duże kule śniegu, które po prostu stawiamy jedną na drugiej. Musimy je najpierw ulepić.

Podobnie jest z jakąkolwiek trwałą zmianą społeczną. Zawsze zaczyna się od:

  • grupy ludzi
    (śnieżki),
  • którzy działają w danym kierunku
    (turlają),
  • po drodze zbierając kolejnych zainteresowanych i umacniając swój ruch
    (jak kula zbierająca śnieg w trakcie obrotów)
  • do momentu, aż zapoczątkowane zachowanie, standardy czy wytyczne stają się nową normą
    (kulą gotową pod budowę bałwana).

Myślenie więc, że nie można czegoś zmienić tylko dlatego, że wszyscy od początku nie działają razem z nami jest zgubne. Niestety jest również tak głęboko zakorzenione w powtarzanych przez nas stwierdzeniach i snutych wyobrażeniach, że skutecznie powstrzymuje mnóstwo osób przed konstruktywnym i wartościowym działaniem. Bo skoro wszyscy musieliby robić daną rzecz, żeby się cokolwiek zmieniło, a wiadome jest, że przecież wszyscy tego robić nie będą, to i moje starania nie mają sensu.

Harry-Potter-I-Dunno-Shrug-Reaction-Gif

Ok, ale zostawmy na chwilę świat zaangażowania w ważne dla nas kwestie i spójrzmy na świat nowych technologii i tego, jak wygląda proces ich przyjmowania się na szeroką skalę. Społeczeństwo można by w tym przypadku podzielić z grubsza na cztery grupy (nazwy moje):

#1 Innowatorzy
Osoby, które zafascynowane są tym, jakie technologia daje możliwości i jak jeszcze można ją zmienić, rozwinąć, wykorzystać.  Wymyślają, tworzą, eksperymentują – szukają tego, co jeszcze nie zostało zrobione. Nieustannie dążą do przekraczania kolejnych barier i zmiany definicji tego, co do tej pory uważano za „możliwe”. Pojedyncze jednostki.

#2 Pionierzy
Osoby zajarane na punkcie technologii, kupujące najnowsze gadżety, z zapartym tchem czekające na premiery kolejnych produktów, piszące pierwsze recenzje. W pewien sposób to oni oswajają resztę społeczeństwa z ideą tego, co właśnie wprowadzane jest na rynek, są siłą napędową przyjmowania się nowych technologii. Może 1% procent wszystkich ludzi w kraju, może nawet nie.

#3 Entuzjaści
Osoby, które lubią być na czasie z tym, co się pojawia, ale bez spiny. Nie wymieniają sprzętu na akord, nie wydadzą ostatniego grosza na najnowszy telefon, ale jak będzie potrzeba lub nadarzy się okazja, chętnie kupią coś bardziej nowoczesnego. Przyglądają się nowinkom, ale trochę czasu mija, zanim wprowadzają je do swojego życia. Lubią rzeczy, które dobrze działają i które ktoś już wcześniej sprawdził i przetestował. Strzelam, że będzie to plus minus 20% społeczeństwa.

#4 Pływacy
Osoby, które – z różnych powodów – nie chcą, nie potrzebują lub nie mogą gonić za najnowszymi technologiami. Wystarczy im to, co mają teraz lub musi wystarczyć, bo nie stać ich na wymianę sprzętu (mimo że by tego chcieli). Może być też tak, że w ogóle się tym nie interesują. Tak naprawdę płyną z nurtem tego, co druga i trzecia grupa z czasem wypracują jako nowy standard technologiczny. Korzystają z danych urządzeń wtedy, gdy staną się one normą i będą bardzo powszechnie dostępne. Zdecydowana większość społeczeństwa.

To, co zostało przyjęte, wykorzystane, wdrożone i wypromowane przez małą grupę ludzi, staje się powszechnie obowiązującym standardem. 

I teraz, niezależnie od tego, o jakiej sferze życia społecznego mówimy, wszyscy dzielimy się na te cztery grupy. Oczywiście każda z nich będzie miała swoje podgrupy, w zależności od miejsca zamieszkania, wieku, płci, statusu materialnego, sytuacji rodzinnej czy dotychczasowych doświadczeń. Jednak bez znaczenia jaką skalę by przyjąć: grono rodziny, paczkę znajomych, lokalną społeczność, grupę zawodową, segment konsumentów czy organizację polityczną, gdyby rozłożyć naszą rzeczywistość na mniejsze kawałki, każdy z nas będzie to pływakiem, to pionierem, to entuzjastą, to innowatorem.

Nie można interesować się wszystkim, nie można znać się na wszystkim, nie można ze wszystkim być na bieżąco, ale każdy z nas ma takie obszary swojego życia i tego, jak zbiorowo funkcjonujemy, w które jest bardzo zaangażowany. I to suma działań, które każdy z nas podejmuje tworzy mozaikę naszej kolektywnej rzeczywistości.

Fot. César Poyatos CC BY-NC-SA 2.0

Fot. César Poyatos CC BY-NC-SA 2.0

Spójrzmy na to z jeszcze innej strony: nie wprowadzać zmian, które chcemy widzieć dlatego, że nie wszyscy inni robią to samo (albo dlatego, że wszyscy inni nigdy nie będą razem robić tego samego), to tak jakby:

  • nie jeść pomidorów, bo nie wszyscy je lubią,
  • nie czytać więcej niż jedną książkę rocznie, bo tyle czyta statystyczny Polak,
  • nie wyjeżdżać na wakacje za granicę, bo nie wszystkich na to stać,
  • nie zakładać własnego biznesu, bo nie wszyscy się na to decydują,
  • nie dbać o swoje zdrowie, bo nie wszyscy to robią.

Czy takie zachowanie miałoby jakikolwiek sens? Nie.
Tak samo nie ma go w przypadku (nie)angażowania się w to, co dla nas ważne.

Dlatego zamiast wyobrażać sobie, że wszyscy chcą pokoju lub że wszyscy porzucą dotychczasowe przyzwyczajenia, poglądy i wierzenia, wolę wyobrażać sobie, jak fajnie będzie, gdy ja będę robić jeszcze więcej tego, co ze mną zgodne i co uważam za wartościowe.

Zamiast oczekiwać, że dla wszystkich ważne będą te same rzeczy, co dla mnie, uczę się skupiać na wspieraniu tych, którzy już teraz są w tym samym miejscu i spokojnie rozmawiać z tymi, którzy są w innej galaktyce poglądów. I piszę „uczę się” nie bez powodu – automatycznie sama oczekuję bowiem, że wszyscy inni będą widzieć świat tak, jak ja i wkurzam się, gdy tak nie jest. Nie pomaga to jednak w prowadzeniu dialogu, nie pomaga to w zrozumieniu innych, nie pomaga to w poszukiwaniu nowych sposobów dotarcia do różnorodnych ludzi i wspólnego z nimi działania.

Kiedy więc następnym razem, tak jak i ja, pomyślisz sobie: To nie ma sensu, bo za mało osób tak robi. To nic nie zmieni!, przypomnij sobie, jak się lepi bałwana i… rób swoje!

you-got-this-v2

 

Zdjęcie tytułowe: Image by stokpic from Pixabay 
  1. Tekst w oryginale znajdziecie np. tu.

Wskakuj na newsletter, żeby nie przegapić kolejnych artykułów:

* Zapisując się do newslettera, wyrażasz zgodę na przesyłanie Ci informacji o nowych tekstach, projektach, produktach i usługach. Zgodę możesz wycofać w każdej chwili, a szczegóły związane z przetwarzaniem Twoich danych osobowych znajdziesz w polityce prywatności.

Share on FacebookTweet about this on TwitterGoogle+