Czy medytacja i praktyki duchowe lub szamańskie regulują układ nerwowy? Wiele osób – nie mających dogłębnego przeszkolenia w fizjologii traumy i modalnościach somatycznych na niej opartych – od razu odpowie, że tak. A jednak zagadnienie to jest dużo bardzo skomplikowane niż większość z nas zdaje sobie sprawę.
Czasem (często) odpowiedź brzmi nie.
Czasem (często) mogą być one wręcz szkodliwe, umacniając wzorce funkcjonalnego zamrożenia w naszym ciele.
Wszystko zależy od tego, na jakim etapie naszej podróży na nie trafiamy i co dzieje się w naszej fizjologii, gdy z nich korzystamy. O tym właśnie jest mój najnowszy wywiad ekspercki, tym razem z Sethem Lyonem.
Rozmawiamy m.in. o:
- stanie funkcjonalnego zamrożenia: czym jest, skąd się bierze i dlaczego tak wielu z nas wchodzi w niego już w niemowlęctwie
- różnicy między chwilową zmianą stanu fizjologicznego, w którym jesteśmy, a budową dogłębnej regulacji układu nerwowego
- różnicy między zarządzaniem symptomami, samoregulacją i regulacją autonomiczną
- sytuacji, w której nasze doświadczenia i praktyki duchowe są zasilane przez i sklejane z naszymi energiami przetrwania (walki, ucieczki, zamrożenia)
- wskazówkach przy wyborze wiarygodnych narzędzi, nauczycieli i terapeutów somatycznych
- potencjalnych zaletach pracy somatycznej online
- kilku podesłanych przez Was na IG hasłach ze świata samorozwoju i duchowości, w kontekście których zahaczamy m.in. o wątek toksycznego wstydu i miłości własnej.
Rozmawiamy nie tylko o teorii, ale i o osobistych doświadczeniach w tym temacie – zarówno Setha, jak i moich.
Możecie obejrzeć wywiad z polskimi napisami lub poniżej przeczytać jego transkrypcję.
Smacznego!
Magda: Cześć wszystkim i cześć Seth.
Seth: Cześć!
M: Dziękuję, że tu jesteś.
Nigdy nie pracowaliśmy ze sobą bezpośrednio, ale wiem trochę o tobie, twojej historii i pracy, którą wykonujesz z wywiadów na kanale Irene Lyon, twojej żony. Z radością miałam też okazję słuchać wielu webinarów Q&A, które prowadzisz w ramach jednego z kursów Irene, SmartBody SmartMind®. I nieprzypadkowo używam słowa “radość”, ponieważ słuchanie tego, jak odpowiadasz na pytania uczestników na temat układu nerwowego i powrotu do zdrowia zawsze daje mi wiele radości. Przekazujesz dużo edukacji w rzeczowy, bezpośredni i czasem bardzo szczery sposób, równocześnie robiąc to z ogromem życzliwości, współczucia i czułości. Bardzo się cieszę, że dzisiaj rozmawiamy.
S: Dziękuję.
M: Znając troszeczkę twoją historię pomyślałam, że idealnie byłoby porozmawiać z tobą o pracy z układem nerwowym i uzdrawianiu w kontekście praktyk duchowych i szamańskich – wiem, że również one są częścią twojej ścieżki. Może więc dla tych, którzy cię jeszcze nie znają i jeszcze nie przesłuchali twoich wywiadów – a mam nadzieję, ze to zrobią, linki wrzucę w opisie odcinka – mógłbyś podzielić się swoją dotychczasową podróżą, tym, w jaki sposób trafiłeś na pracę z układem nerwowym oraz twoimi doświadczeniami duchowymi i szamańskimi?
S: Początkowo wszedłem do świata samorozwoju, uzdrawiania i rozwijania świadomości ścieżką duchowości. Jako dwudziestoparolatek nie wiedziałem, że mam jakąkolwiek traumę, ani czym trauma jest, nie miałem pojęcia o układzie nerwowym. Wiedziałem, że nie mam żadnego zainteresowania życiem we współczesnej dominującej kulturze. W wieku dwudziestu trzech lat zrobiłem dziesięciodniowy kurs medytacji Vipassana, który mnie w tym utwierdził. Mniej więcej wtedy z grubsza zaszyłem się w lesie na blisko piętnaście lat. Totalnie zanurzyłem się w medytacji, praktykach duchowych, naukach różnych tradycji rdzennych, pracy z energią i szamańskiej – próbowałem wszystkiego. Było to bardzo satysfakcjonujące, choć jedynie do pewnego stopnia. To, czego byłem świadom wtedy i teraz bardzo się różni. W tamtym czasie miałem wiele doświadczeń transcedentalnych, głębokiego i prawdziwego poczucia połączenia z Duchem. Fajnie, że masz za sobą obraz Mamy Pele1, ponieważ byłem wtedy na wyspie Big Island.
M: Ja też.
S: Tak, w relacji z nią i z jej medycyną. Chodziłem oglądać płynącą lawę, nago stałem w jej blasku z odległości kilku metrów. Cała podróż medycyny na Big Island. Robiłem wiele oczyszczeń fizycznych, wszystko skupione było na rozszerzaniu mojej świadomości. Tak jak wspomniałem, doświadczałem wielu rzeczy, które czułem jako prawdziwe, transcendentne, niesamowite doświadczenia duchowe. Dość długo pozostawałem w tym świecie, około piętnastu lat. Po czasie zacząłem jednak popadać w stagnację. Przestałem zauważać postępy w mojej pracy duchowej, zacząłem iść w uzależnienia. Na tamtym etapie nie zdawałem sobie sprawy z tego, że pomimo licznych potężnych, ekspansywnych doświadczeń w mojej świadomości i umyśle, moje ciało nadal ogromnie cierpiało z powodu nieuleczonych traum, które były w nim uwięzione, a których świadomości nie miałem. Nie rozumiałem, co się ze mną dzieje. Wiedziałem jedynie, że czuję się zblokowany. I na tym etapie, na szczęście, poznałem Irene.
Mieszkałem i pracowałem w kurorcie z gorącymi źródłami w Oregonie, ona była jednym z gości. Zaczęliśmy rozmawiać i opowiedziała mi o pracy, którą wykonywała – dopiero co skończyła swoje szkolenie Somatic Experiencing®. Od razu coś we mnie kliknęło i zrozumiałem, że to jest to, czego potrzebuję. Mówiła o wielu rzeczach, które już znałem: że emocje są przechowywane w ciele czy że możemy podążać uważnością za naszymi odczuciami i emocjami, by się uzdrawiać. Były więc podobieństwa i wspólne pola z różnymi podejściami medytacyjnymi i ze świata mindfulness, były też jednak elementy, które się różniły.
I gdy o nich słuchałem, zaczynałem powoli rozumieć, że być może to właśnie one były brakującym ogniwem. W tamtym czasie przeprowadziłem się do Kanady. Niedługo później wzięliśmy z Irenę ślub, zacząłem szkolenie Somatic Experiencing® i odkryłem, że o kurczę, miałem te wszystkie niesamowite doświadczenia duchowe, a mimo to nic nie uzdrowiłem. Nie tak naprawdę. Doświadczenia te mogą być uzdrawiające w kontekście posiadania dostępu do zasobu jakim jest poczucie bycia częścią czegoś większego niż my sami. Jest to całkiem ważne i cieszę się, że go miałem. Jednak nie dotknęło to nic na poziomie mojej fizjologii. Wiemy już, że trauma żyje przede wszystkim w naszej fizjologii i to w jej najbardziej prymitywnych częściach. W częściach, które dzielimy z wszystkimi innymi ssakami, czyli w autonomicznym układzie nerwowym. A ten nie ma tak naprawdę nic wspólnego z duchowością, świadomością i wyższymi partiami mózgu (śmiech). Związany jest z rozumieniem, połączeniem i współpracą z najbardziej prymitywnym poziomem przetrwania. A to zupełnie inna beczka miodu niż duchowość. To więc rozpoczęło moją prawdziwą podróż uzdrawiania, która potrwała około siedmiu lat intensywnej pracy z traumą, regularnej praktyki i sesji z terapeutą. Równocześnie z tym procesem sam przechodziłem szkolenie zawodowe. Także tak, około siedmiu lat zajęło mi przejście od stanu myślenia, że wszystko mam już ogarnięte przez zrozumienie, że o kurczę, nie wiem nic, po poczucie, że uzdrowiłem i wyregulowałem swój układ nerwowy i mogę pomagać innym ludziom.
M: Dziękuję za ten opis. Widzę się w wielu jego elementach. Nie stałam co prawda nago w blasku lawy, ale spędziłam kilka miesięcy w malutkiej zatoczce na wyspie Hawai’i. Liźnięcie rdzennej kultury i aktywizmu totalnie odmieniły moje życie i nadal to robią, na wiele sposobów. Też miewałam wiele doświadczeń, które można by nazwać duchowymi i transcendentalnymi. Pamiętam jak trzy lata temu wszystko wzruszało mnie do łez. Czułam niesamowite połączenie z i przynależność do szerszego świata natury. W tamtym czasie wydawało mi się, że doświadczenia te były bardzo osadzone w ciele i na jakimś poziomie rzeczywiście takie były. Gdy jednak patrzę na to teraz, po dwóch latach pracy z układem nerwowym, widzę, jak bardzo byłam rozstrojona. Teraz już nie doświadczam tych wszystkich pięknych rzeczy tak często, ani tak intensywnie, choć nadal są, tylko dużo bardziej subtelne.
Pamiętam jak kilka lat temu rozmawiałam z instruktorką mindfulness i oddychania o psychodelikach i medycynach. Powiedziała mi wtedy, że można doświadczać rzeczy i stanów, które łączymy z pewnymi substancjami poprzez np. wykonywanie konkretnego ćwiczenia oddechowego. Dzięki pracy z układem nerwowym, która – tak jak mówisz – oparta jest na niesamowicie podstawowych i logicznych elementach odkrywam, że nie są nawet potrzebne ćwiczenia oddechowe, by doświadczać somatycznych, duchowych stanów. Po prostu zaczynają przez nas przepływać.
S: Zdecydowanie.
M: I to dobry moment, żeby wspomnieć, że jesteś też muzykiem. Część twojej muzyki można kupić, część dostępna jest publicznie. “Tellurica”, skomponowany przez ciebie album muzyki uzdrawiającej, był świadkiem i kompanem niektórych z tych niesamowitych doświadczeń duchowych, o których wspominam. Jeśli ktoś więc szuka źródła stymulacji, które może potencjalnie pomóc poruszyć coś w piękny i uregulowany sposób – sama nie jestem w stanie słuchać większości z tego, co nazywamy “uzdrawiającą” muzyką – to bardzo polecam “Tellurica”. To naprawdę coś wyjątkowego. Koniec dygresji (śmiech).
Wspomniałeś, że gdy byłeś w tym piętnastoletnim okresie praktyk szamańskich i duchowych, ale bez wykształconych podstawowych, fizjologicznych fundamentów regulacji układu nerwowego, wydawało ci się, że się uzdrawiasz – i może na jakimś poziomie coś się działo – ale że teraz widzisz różnicę między wchodzeniem w te praktyki ze zbudowanymi fundamentami i bez nich. Mógłbyś troszkę o tym opowiedzieć?
S: Zdecydowanie. Mówisz, że masz podobne doświadczenia co kiedyś, a jednak są inne – dokładnie tak jest. Wydaje mi się, że kiedy nie mamy fundamentów bycia w naszej fizyczności w uregulowany sposób, większość osób, włączając mnie w przeszłości, wchodzi w doświadczenia duchowe, które są połączone z reakcjami przetrwania w sposób, z którego nie zdajemy sobie sprawy. Głównie mówimy o reakcji zamrożenia. Wyjaśnię troszkę, w jaki sposób do tego dochodzi.
W naszym społeczeństwie większość osób żyje w jakimś stopniu tego, co nazywamy funkcjonalnym zamrożeniem w systemie. Spowodowane jest to rzeczywistością, w której żyjemy. Oczywiście wiele osób doświadcza strasznych nadużyć i przemocy, co może skutkować poważniejszymi symptomami, jednak w przypadku większości z nas, nasze dzieciństwo z zewnątrz wygląda całkiem ok. Sam wychowałem się na przedmieściach, fizycznie byłem bezpieczny i zaspakajano moje potrzeby z materialnego punktu widzenia, jednakże zaspakajanych było bardzo niewiele potrzeb rozwojowych z punktu widzenia mojego układu nerwowego. W takim po prostu żyjemy świecie. Większość ludzi nie rozumie tak naprawdę, czego potrzebuje rozwijający się organizm ludzki.
Fundamentalnie, jako niemowlęta potrzebujemy dostrojonej, nieprzerwanej opieki. Oznacza to, że nasz podstawowy opiekun czuje nas i może odpowiadać na nasze potrzeby. Kiedy płaczemy w tym wieku, nie robimy tego dlatego, że jesteśmy emocjonalni – robimy to, ponieważ potrzebujemy czegoś z poziomu fizjologii. Płacz ten komunikuje: jest mi za gorąco; jestem głodny; jest mi mokro. Są to podstawowe potrzeby fizjologiczne. Jeśli rodzic nie umie ich interpretować, nie jest dostrojony w sposób, który sprawia, że gdy dziecko płacze, natychmiast wie, o co chodzi – większość rodziców nie jest współcześnie dostrojona do dzieci w tym stopniu, z powodu współczesnych stresów, pracy, życia i własnych nieprzepracowanych traum… Gdy jako niemowlęta nie doświadczamy tego dostrojenia, nasz system może to postrzegać jako zagrożenie życia. Mały organizm dziecka potrzebuje tego poczucia, że jest w pełni przyjmowane, słuchane i że ktoś adekwatnie odpowiada na jego potrzeby.
Gdy tego zabraknie, nasz mały system wejdzie w reakcję przetrwania. Najpierw zacznie mobilizować reakcję współczulną, walki lub ucieczki – to moment, w którym płacz zaczyna się intensyfikować, pojawia się trochę ruchu i wygięć kręgosłupa, które są oznaką odczuwania zagrożenia. Często ludziom wydaje się, że oznacza to, że dziecko jest po prostu bardziej zdenerwowane, nie mają poprawnego zrozumienia tego, co się zadziewa. Jeśli pomimo tej mobilizacji nadal nie otrzymujemy dostrojenia i zaspokojenia naszych potrzeb, ostatecznie wejdziemy w reakcję zamrożenia. W fizjologii przetrwania, walka i ucieczka zawsze przychodzą pierwsze. Jeśli dostrzegasz zagrożenie, przygotowujesz się, żeby od niego uciec lub je zwalczyć. Jeśli to nie działa i nie możemy uciec, system wejdzie w zamrożenie. Jest to równoznaczne z przekonaniem, że zaraz umrzemy. Można by pomyśleć, że dużo musi się zadziać, by do tego doszło, ale w przypadku niemowląt nie potrzeba wiele, nie wspominając nawet o bezpośredniej przemocy, przekroczeniach czy zaniedbaniach. Wystarczy, że rodzice są w stanie chronicznego zmęczenia, mają własne nieuzdrowione traumy, są napięcia między nimi, jest rodzeństwo. Gdy dziecko marynuje się w dysfunkcyjnym systemie, co obecnie jest z grubsza normą w naszym społeczeństwie, niemowlęcy system nauczy się automatycznie przechodzić do reakcji zamrożenia. W efekcie, gdy tylko pojawia się stres, trochę się zamykamy i odcinamy. Kiedy z tym dorastamy, staje się to częścią naszego jestestwa.
Dziwne w reakcji zamrożenia jest to, że gdy jest sklejona z wyższymi partiami mózgu i praktykami duchowymi, możemy ją odczuwać jako transcendentalną, ponieważ jesteśmy blisko śmierci. Nasze ciało dosłownie szykuje się na śmierć, fizjologicznie jesteśmy bliżej zasłony między światami. Możemy więc mieć te poszerzające świadomość doświadczenia, które są piękne dla naszych umysłów, a jednak w naszym ciele aktywna jest reakcja zamrożenia. Co więcej, jest ona umacniana, ponieważ teraz jest sklejana z przyjemnymi doświadczeniami. Może się to dziać raz za razem, aż doprowadzi np. do rzeczywistości dysocjacji, którą tak często widzimy w społeczności New Age. “Stary, wszystko jest super, błogostan i ekspansja”, przy równoczesnym braku połączenia z rzeczywistością, ciałem i jego fizycznością. Tak właśnie było w moim przypadku. Tak naprawdę mój system coraz mocniej zakorzeniał się jedynie w używaniu reakcji zamrożenia. Moje traumy zakopywały się jedynie coraz głębiej, podczas gdy ja myślałem, że poszerzam moją świadomość.
M: Użyłeś słowa “umacniać” w kontekście reakcji zamrożenia. Do mnie przyszło również słowo “recyklingować”, jedynie recyklingujemy duże ładunki energetyczne i stany wysokiej aktywacji.
S: Dokładnie. I stany wysokiej aktywacji również możemy wyrażać duchowo. Ładunek energetyczny, który je napędza możemy interpretować jako niesamowite, potężne doświadczenie, które było naszym udziałem. W rzeczywistości jest to energia przetrwania, którą interpretujemy przez pryzmat duchowości.
M: Dokładnie. Wspomniałeś, że sklejamy ze sobą różne rzeczy i stany. I tak, możemy doświadczać czegoś duchowego, jakkolwiek tego nie zdefiniujemy, jednak będzie to zlepione z dużą ilością energii przetrwania. Jeśli, tak jak tłumaczyłeś, nauczyliśmy się żyć w stanach przetrwania od kiedy byliśmy noworodkami to, siłą rzeczy, wszystko, czego doświadczamy jest zasilane energiami przetrwania.
S: Zgadza się. I to jest fundamentem naszych społeczeństw. Tak zbudowany jest nasz świat. Jeśli się rozejrzeć, jesteśmy w ciągłym trybie przetrwania i wyraża się to na wiele sposobów.
M: Tak, ten świat nie byłby taki, jaki jest, gdybyśmy w nim nie byli. Nie wspieralibyśmy współczesnych systemów, nie pracowalibyśmy tak, jak pracujemy, nie nazywalibyśmy edukacją czy opieką zdrowotną tego, co nazywamy tak teraz, gdybyśmy żyli w większej regulacji.
S: Zgadza się.
M: Totalnie niedorzeczne byłoby dla nas funkcjonowanie w tych ramach, gdybyśmy zdawali sobie sprawę z tego, że dominująca obecnie kultura w żaden sposób nie jest dostrojona do naszych prawdziwych potrzeb jako istot ludzkich.
S: Tak, naszych prawdziwych potrzeb i naszej natury. Bez wątpienia. Ciężko jest być obecnie zdrowym człowiekiem na naszej planecie. Systemy, w których żyjemy nie są zaprojektowane do tego, by wspierać nasze rzeczywiste potrzeby.
M: Nie, w żaden sposób.
Jest kolejna rzecz, o której chciałabym z tobą porozmawiać. Wspomniałeś umacnianie, a ja recykling, różnych energii. Jak mówisz, możemy to odczuwać jako coś przyjemnego czy ekspansywnego, ale tylko dlatego, że doświadczamy czegoś “przyjemnego” czy “ekspansywnego” nie oznacza, że jest to uzdrawiające. Przechodzimy tutaj do koncepcji, o której Irene wspomniała podczas jednej z naszych rozmów: jest różnica między zmianą stanu fizjologicznego, w którym jesteśmy, a budową głębokiej regulacji układu nerwowego. Mógłbyś to dla nas rozpakować?
S: Oczywiście. Doświadczanie zmiany stanu fizjologicznego możemy interpretować jako uzdrawianie. Klasycznym przykładem jest uspakajanie się. Tak wiele osób idzie w medytację i doświadcza: “Wow, czuję się dużo spokojniej”. I może się wydawać, że jest to uzdrawiające. Na jakimś poziomie wspiera to uzdrawianie, potencjalnie będąc zasobem, który pozwala nam się uspokoić. Jednakże, jeśli żyjemy w regulacji, nie potrzebujemy się uspakajać. Regulacja oznacza, że żyjemy z bazowym poziomem równowagi i spokoju ducha. Z urzędu jesteśmy w połączeniu z naszym środowiskiem i samymi sobą na bardzo głębokim poziomie. Kiedy pojawia się stres, czujemy go. Osiąga poziom szczytowy, po czym opada. Nic nie musimy robić, żeby się to zadziało, ponieważ nasza fizjologia wie, jak to zrobić. Wie, jak oscylować między stanami aktywacji i spoczynku, współczulnym pobudzeniem i przywspółczulnym uspokojeniem. Dzieje się to samo z siebie. Jeśli więc nieustannie potrzebujemy jakiejś praktyki, by się uspokoić, nie jesteśmy w regulacji. Używamy zasobu, który pomaga nam wyjść ze stanu aktywacji. I nie ma w tym nic złego, dobrze mieć do niego dostęp. Jeśli jednak przy tym pozostaniemy, nigdy nie dojdziemy do faktycznej regulacji.
Jedna z rzeczy, której powszechnie nie rozumiemy jest taka, że – bardzo często – by wyzdrowieć nie potrzebujemy się uspakajać, a nauczyć pracować z aktywacją energii przetrwania. Musimy nauczyć się czuć złość w zdrowy i ucieleśniony sposób. Musimy nauczyć się wyrażać obrzydzenie, wściekłość, rozpacz. Musimy nauczyć się wchodzić w tzw. “negatywne” emocje – które nie istnieją. Emocje są po prostu ludzkim doświadczeniem. Nie ma czegoś takiego jak negatywne czy niskowibracyjne emocje. Negatywne jest ocenianie ich jako niskowibracyjnych i odcinanie się od nich. Musimy nauczyć się w zdrowy sposób pracować z tymi wysokoenergetycznymi stanami, które nie mają nic wspólnego ze spokojem, ponieważ to właśnie one są zmagazynowane w naszym systemie.
Wracając do zmiany stanu fizjologicznego, dobrze jest mieć dostęp do narzędzi, które nam to umożliwiają, ale jeśli będziemy robić jedynie to, nigdy nie nauczymy się wchodzić w interakcję z chaosem, który mamy w środku. A to jest to, co musi się ostatecznie wydarzyć. Jest więc różnica między uczeniem się uspakajania i byciem naprawdę uregulowanym.
M: Pojawia mi się obraz piramidy czy drabiny, na której mamy najpierw zarządzanie symptomami, następnie samoregulację i w końcu autoregulację. Gdy jesteśmy na szczebelku zarządzania, jak mówisz, potrzebujemy robić daną rzecz codziennie lub za każdym razem, gdy wydarza się xyz, musimy wprowadzać coś z zewnątrz, potencjalnie odcinając się trochę od naszego otoczenia, żeby “wrócić” do siebie i poczuć się spokojniej, w większym osadzeniu. Kiedy zaczynamy pracę z układem nerwowym, uczymy się orientacji (z ang. orienting), podążania za biologicznym impulsem, bycia z naszym oddechem i innych, bardzo fizjologicznych podstaw. Zaczynamy tym samym przechodzić na szczebelek samoregulacji, na którym pracujemy z tym, co zadziewa się w naszym wnętrzu. Ostatecznie – a przynamniej taką mam nadzieję (śmiech), jesteś tego przykładem – na kolejnym szczebelku, o ile nie mówimy o ekstremalnie stresującej sytuacji, w której świadomie potrzebujemy skorzystać z jakichś narzędzi wspierających, mamy się po prostu dobrze.
S: Dokładnie tak. To bardzo ważne rozróżnienie: samoregulacja różni się od regulacji autonomicznej, jest jednak ważnym krokiem w jej kierunku. Radzenie sobie z czymś lub zarządzaniem symptomami jest czymś innym. W miarę gdy uczymy się narzędzi somatycznych i układu nerwowego, częścią samoregulacji jest umiejętność uspakajania się, uczenie się bycia obecnymi i osadzonymi, a częścią, tak jak wspomniałem, nawigowanie dużych emocji i wyrażanie prymitywnych doświadczeń, które w nas żyją. “O, właśnie zdałem sobie sprawę, że nie potrzebuję się uspokoić, a pozwolić tej energii wyjść ze mnie w zdrowy sposób” (Seth pokazuje ekspresję zdrowej agresji). To jest część samoregulacji, nauka podążania za reakcją współczulną, a następnie wychodzenia z niej. Ten naturalny cykl aktywacji i dezaktywacji jest tożsamy z tym, jak chcemy iść przez życie. Chcemy płynąć przez życie, a nie być w stagnacji. Chcemy być w przepływie (z ang. flow). Zazwyczaj musimy go jednak najpierw zbudować. A uczymy się go budować poprzez różnorodne narzędzia, którymi się dzielimy, aż w końcu nasz system załapuje: „Och, mogę to po prostu robić sam”. I potem, tak jak mówisz, może doświadczymy jakiegoś ekstremalnego stresu, intensywnego wydarzenia, które potencjalnie mogłoby być traumatyczne. Wtedy być może będziemy potrzebowali aktywnie wprowadzić konkretne narzędzia i zasoby, żeby się trochę uregulować, ponieważ w przeciwnym wypadku przeciąży to nasz system. Zdecydowanie dążymy jednak do poziomu bazowej regulacji autonomicznej.
Ten z kolei bardzo wspiera doświadczenia duchowe w bardzo odmienny sposób. Na wiele lat zupełnie porzuciłem praktyki duchowe, poza podstawami pracy z uważnością i medytacji, takimi jak świadomość mojego ciała i śledzenie tego, co się w nim dzieje. Dopiero niedawno zacząłem wracać do niektórych z bardziej zaawansowanych praktyk i jest to kompletnie inne doświadczenie. Praca ta jest obecnie dużo bardziej efektywna i dużo prawdziwsza dzięki mojemu poziomowi regulacji i głębokiego ucieleśnienia.
M: Pamiętam jak wiele lat temu, tuż przed wyjazdem na Hawaje w 2014 roku, straciłam złudzenia na temat świata samorozwoju i tego, co nazywamy duchowością na tzw. Zachodzie. Dużo o tym wtedy myślałam. I gdy zaczęłam się więcej edukować poprzez różnych rdzennych aktywistów, edukatorów i strażników mądrości, zdałam sobie sprawę, że ich duchowość ma zupełnie inną jakość, jest w całości osadzona w codziennym życiu. Nie ma rozdzielenia na: tu jest moja duchowość i doświadczenia duchowe, a tu reszta mojego życia. Nie ma w niej nic z ultraduchowości czy patosu. Słowa, sposób bycia, jakości emocjonalne i ucieleśnienie przynajmniej części z osób, których słuchałam, mówiły dużo głośniej, niż wiele wzniosłych, skomplikowanych metafor, których używamy my. Fascynujące jest obserwować, że nie mogę już czytać np. filozofów, których uwielbiałam i od których mnóstwo się nauczyłam kilka lat temu, ponieważ ich teksty odbieram obecnie jako przeintelektualizowane. Mimo że ich idee są piękne, mówią o ucieleśnieniu i ekologii. Inna sprawa, że czasem ciężko mi czytać książki. Zaczynam coś, ale szybko się zniechęcam i zaczynam polemizować z autorami: “Nie, to wcale nie jest nasza ludzka natura, to symptom traumy”, “Nie, to też symptom rozregulowania”.
S: Tak, to jedno z niebezpieczeństw, które wiążą się z tą pracą. Gdy zaczynamy rozumieć realia traumy i to, jak się ona wyraża, zaczynamy ją widzieć wszędzie, dosłownie wszędzie. Również w nauczycielach, których wcześniej podziwialiśmy, zaczynamy dostrzegać: “O, widzę, co tu się dzieje, to rozregulowanie”.
M: Zdecydowanie jestem w okresie dostosowawczym. Nie mogę się doczekać, aż absolwenci SBSM i inni dogłębnie uregulowani oraz ucieleśnieni ludzie zaczną tworzyć sztukę i pisać powieści. Kreować bohaterów i wzory do naśladowania, które są zdrowe i żyją w regulacji. Na ten moment jest nam do tego bardzo daleko, a przynajmniej mnie jest bardzo trudno znaleźć zdrowe wzorce w naszej kulturze.
S: Tak, zdecydowanie. Zachód sprowadził praktyki duchowe i tradycje Wschodu, duża fala miała miejsce w latach 60., na które nie byliśmy i nie jesteśmy gotowi. Jako społeczeństwo potrzebujemy skupić się na regulacji układu nerwowego i uzdrawianiu traumy, na budowaniu fundamentów, a nigdy do tego nie doszło. Zamiast tego jako kultura wskoczyliśmy w ekspansywne praktyki, na które nie jesteśmy gotowi.
M: Co ma też w sumie sens, prawda? Skoro mówimy o kolektywie ludzi, którzy żyją w głębokim stanie rozregulowania i funkcjonalnego zamrożenia, gdy trafiamy na te narzędzia, jedyne, co potrafimy zrobić, to rzucić się na nie z naszych energii przetrwania i z filtrów trybu przetrwania. W pewnym sensie nie było możliwości, żebyśmy zachowali się inaczej. Miejmy nadzieję, że teraz powoli będziemy poruszać się w kierunku rozplątania tych różnych zawirowań, dzięki pracy osób takich jak ty, Irene, wasz zespół i inni znajomi po fachu, którzy przekazują tę dogłębną edukację i dobrze przemyślane praktyki. Jest to szczególnie ważne teraz, ponieważ nie wszystko, co reklamuje się nam jako uzdrawiające czy regulujące układ nerwowy takie jest.
Nawet dzisiaj znajoma wspominała mi, jak często Facebook i Instagram podrzucają jej reklamy “fizycznych ćwiczeń somatycznych” (z ang. somatic workout)…
S: O Boże…
M:… tak, ja też je często widzę. Może więc moglibyśmy porozmawiać o tym. Oczywiście nie chodzi mi o to, że ty czy Irene jesteście jedynymi osobami, które zapewniają porządną edukację i asystują w skutecznej praktyce. Czego więc powinniśmy szukać w narzędziach i oferujących je nauczycielach, jeśli chodzi o perspektywę układu nerwowego?
S: Bazując na wszystkim, co widziałem do tej pory, Irene stworzyła najlepszy z dostępnych obecnie programów.
M: Też tak myślę, ale staram się nie być jednostronna (śmiech).
S: Tak po prostu jest. Była też pierwszą osobą, która to zrobiła. Zaczęła oferować pracę online na długo zanim ktokolwiek inny pomyślał, że jest to możliwe. Nikt z jej znajomych terapeutów nie wierzył, że to się uda i myśleli, że oszalała. Była w tym obszarze pionierką.
Dobre jest to, że świadomość traumy i potrzeby regulacji układu nerwowego jest coraz szerzej rozumiana. Minusem jest to, że pracę tę zaczyna oferować wiele osób, które nie mają do tego kwalifikacji. Widzę mnóstwo coachów itp. poruszających te tematy, którzy nie mają żadnych kwalifikacji w tym obszarze. To pierwsza rzecz, na którą warto zwrócić uwagę: co potwierdza wiedzę i umiejętności danej osoby? Jeśliby spojrzeć na Irene czy mnie, mamy za sobą wiele lat szkoleń. Jedną z podstaw jest bycie przeszkolonym w Somatic Experiencing®, modalności Petera Levina. Na ten moment to złoty standard przy pracy na tym poziomie. Większość osób go nie ma, z tego co widzę. Inne niezwykle ważne szkolenia to praca Kathy Kain czy Stephena Terrella. Jeśli idziesz na stronę kogoś, kto oferuje pracę nad regulacją i nie znajdujesz informacji o ich certyfikatach, szkoleniach i pracy, którą wykonali na tym polu, lepiej ich unikać.
Wiele osób doświadcza uzdrowienia czegoś w swoim życiu i myślą, że to wystarczające, by pomóc uzdrawiać innych, ale tak nie jest. Doświadczenie własnej podróży uzdrowienia jest wspaniałe, ale nie daje nam kwalifikacji, by pomagać innym. To poważna praca. Nauka pracy z układem nerwowym i traumą wymaga porządnego przeszkolenia i edukacji. Jeśli ktokolwiek zapewnia, że uzdrowisz czy uregulujesz się w jakichkolwiek określonych ramach czasowych, uciekaj daleko. Nie mogą składać takiego oświadczenia. Nie mogą tego wiedzieć, ponieważ każdy jest inny. Niektórzy mogą wykonywać tę pracę przez rok i jest to wystarczające, innym zajmie to dziesięć lat. Nikt nie jest w stanie dać żadnych gwarancji, jeśli chodzi o czas – unikajmy tych, którzy to robią. Biohacki, hackowanie nerwu błędnego i tym podobne – nie. Ponownie: mogą to być rzeczy, które wywołują poczucie zmiany czy trochę lepszego samopoczucia, a to jest czymś zupełnie innym niż regulacja. Potrzebujemy głębokiej, rozległej edukacji, co wiele osób może chcieć pominąć i wskoczyć od razu w hack, ale to się nie uda. Najpierw musimy nauczyć się rozumieć nasz system w szczegółowy, fizjologiczny sposób. Nie widzę praktycznie nikogo, kto oferuje ten typ edukacji. Zazwyczaj są to hacki, techniki i narzędzia. Podsumowując: kwalifikacje, brak gwarancji czasowych, porządna edukacja.
M: Super, dziękuję za powyższe.
Spytałam na swoim IG, jakie są najczęściej powtarzane frazy w świecie samorozwoju i medytacji. Pomyślałam, że moglibyśmy rzucić na nie razem okiem. Zaznaczę na wstępnie, że nie chodzi mi o dyskredytację praktyk duchowych czy medytacji jako modalności i technologii. Wiem jednak, że gdy sama przez dekadę szukałam sposobów uzdrowienia, wiele razy lądowałam na manowcach. Może i nawet przekazy, które słyszałam były ok, ale brakowało im niuansów. W moim stanie głębokiego rozregulowania, z moimi traumami i wzorcami współuzależnienia – to rzeczy, które nadal przepracowuję – nie byłam w stanie tego przefiltrować. Nie miałam zdolności rozróżnienia warstw przekazów, a jest to niezwykle ważne. Bez tego możemy albo dalej wyrządzać sobie krzywdę, albo nigdy nie dotrzeć tam, gdzie naprawdę chcemy się znaleźć. I potencjalnie czuć, że coś jest z nami nie tak, skoro dana rzecz jest tak prosta lub ma tak świetnie działać, a nam nie pomaga.
Mam trzy, do których chciałabym, abyś się odniósł – z wiedzą o układzie nerwowym w tle.
S: OK.
M: Pierwsze zdanie brzmi: “Po prostu się pokochaj” i wszelkie podobne frazy na temat miłości własnej.
S: Cóż, to zdecydowanie dobry pomysł (śmiech). Pytanie brzmi, co to oznacza w praktyce? Fundament miłości własnej jest bardzo ważny, i czym jest “miłość własna”? Dla mnie miłość i czułość to różne rzeczy. Czułość może się w niej zawierać, oczywiście, ale miłość jest sposobem postrzegania, który widzi rzeczy takimi, jakimi są. Kiedy mówię: “Kocham cię”, mówię: “Widzę cię takim, jakim jesteś”. W całej twojej niedoskonałościach i w całej perfekcji. Miłość własna jest więc widzeniem siebie takimi, jakimi jesteśmy. Oznacza, że nie odcinam się od tego, czego nie chcę widzieć, np. poprzez jakieś duchowe: “Oh, jestem idealny i perfekcyjny dokładnie taki, jaki jestem”. Rozumiem atrakcyjność takiego podejścia, ale miłość własna musi obejmować: „Są rzeczy, nad którymi muszę popracować”. Myślę, że to jedno z pierwszych, bardzo ważnych rozróżnień. Idąc dalej, jaki jest większy akt miłości własnej niż zwrócenie się ku tym głębokim rzeczom, które są trochę przerażające? Z mojej perspektywy osoby, które decydują się na tę pracę absolutnie okazują głęboką troskę i miłość do samych siebie. Nie zawsze jest to przyjemne, nie zawsze dobrze się bawimy – bynajmniej. W końcu zakopaliśmy te rzeczy nie bez powodu. Praca ta nie jest łatwa. Ale właśnie na tym polega miłość własna: będę z tym, co nie jest łatwe we mnie samym. Myślę, że tak bym to zinterpretował.
M: Inny kawałek, który do mnie przyszedł, to poczucie, że jesteśmy “złym mięsem”. Przekaz, że coś jest z nami nie ok, który odbieramy na poziomie fizjologii. Wydaje mi się, że wiele podejść samorozwojowych, czy nawet badań psychologicznych, to pomija. Pamiętam tytuł jakiegoś badania, które oznajmiało, że zaczynamy rozwijać nasze poczucie wartości i pewności siebie około szóstego roku życia. Osoby pracujące w świecie traumy rozwojowej wiedzą, że nie jest to prawda.
S: Tak, dzieje się to zdecydowanie wcześniej.
M: Podejście do samych siebie rozwijamy na poziomie fizjologii, pewnie już w życiu płodowym, ale szczególnie w oparciu o to, w jaki sposób się nami opiekują, kiedy wychodzimy z łona. I to właśnie buduje fundamenty tego, czy czujemy się ważni i warci miłości, czy nie.
S: Tak. Zaczyna się od tego dostrojenia, o którym wspominałem. I ma to swój początek w trakcie życia płodowego np. na poziomie tego, jak dba o siebie kobieta w ciąży, jak szanuje ciążę, co robi, żeby zapewnić dobry rozwój swojego dziecka. Gdy dziecko się rodzi i nie doświadcza dostrojenia, którego potrzebuje, jeśli poprawnie nie odpowiadamy na jego potrzeby, może to zostawić bardzo głębokie somatyczne piętno, które brzmi: “Jestem zły, nie mam wartości”. Stwierdzenie, do którego się odwołałaś, że jesteśmy “złym mięsem”, to cytat z Irene, gdy opowiada o obrzydzeniu (z ang. bad meat). Odnosi się do toksycznego wstydu, wewnętrznego poczucia, że coś jest z nami nie tak, że nie jesteśmy dobrzy. Używa słowa “mięso”, ponieważ to odcisk fizjologiczny bardziej niż mentalny. Manifestuje się w umyśle i emocjach, ale znajduje się głównie w fizjologii i układzie nerwowym, jako bardzo głębokie przeświadczenie, że nie jestem wart tego, by odpowiadać na moje potrzeby i odpowiednio się do mnie dostrajać. To niektóre z naprawdę głębokich elementów, do których dotrze osoba wykonująca tę pracę z układem nerwowym. I wymaga ogromnego samowspółczucia, które trochę różni się od miłości własnej. Samowspółczucie to ta troska, która mówi: “Ohhh, wszystko jest dobrze, maleńki. Słyszę cię. Wcale nie jesteś zły, kocham cię”. Oznacza słuchanie i otulanie, a także robienie przestrzeni na odczucie tego przekazu, że jestem zły. A to bardzo intensywna energia do przepracowania.
M: Oj tak.
Na kolejne podesłane zdanie już z grubsza odpowiedziałeś. Ktoś napisał: “Możesz uregulować swój układ nerwowy poprzez medytację”. Już to chyba mamy ogarnięte.
S: Zgadzam się.
M: Następne: “Praktykuj wdzięczność” czy wszelkie stwierdzenia w stylu: “Wdzięczność jest kluczem do szczęścia”.
S: Wdzięczność jest niezwykle ważna. To cudowna frekwencja, która jest bardzo umacniająca. Jednakże jest taka tylko wtedy, gdy jest autentyczna.
M: Hmmm bingo.
S: W tym tkwi różnica. Możemy używać “wdzięczności” do pomijania wszystkich rzeczy, za które wcale nie czujemy się wdzięczni. Jeśli wewnętrznie chcemy tak naprawdę rozpieprzyć świat za to, co nas spotkało, a zamiast tego siedzimy i powtarzamy sobie: “Czuję wdzięczność”, starając się połączyć z tą wibracją… Jeśli w naszej fizjologii dzieje się coś innego, nic nam to nie da. Przeciwnie, będzie to jedynie umacniać nasze odcięcie od samych siebie. To praktycznie auto-gaslighting. Mówię: “Tak, jestem tak wdzięczny!”, a w środku żyje: “Nie! Jestem zły i wkurzony, obrzydzony”. To jedno z tych obusiecznych ostrzy, ponieważ wdzięczność jest naprawdę potężna i dobra, jeśli jest autentyczna i zgodna z naszym faktycznym doświadczeniem. Ponownie możemy zmienić soczewkę i spytać: czy możesz okazać wdzięczność i docenienie tym częściom ciebie, które wcale się tak nie czują? Wracamy więc do samowspółczucia, słuchania samych siebie i rozpoznawania, że tak naprawdę wcale nie czuję wdzięczności, a złość czy smutek.
M: Tak, mówisz o pomijaniu – ja zdecydowanie używałam przesłanek “samorozwojowych” np. do tego, żeby pozostawać w toksycznych relacjach. Skupiałam się na tym, za co byłam wdzięczna – a przecież u każdego znajdę coś, co doceniam – pozostając tym samym w sytuacjach, które były dla mnie dość przemocowe i starając się intelektualnie dojść do miejsca wdzięczności.
S: Zgadza się. Jest jedna ważna rzecz, o której warto tu wspomnieć: powodem, dla którego to nie działa jest to, że nie możemy zmienić naszej fizjologii sposobem myślenia. Podejście, że “jeśli tylko wystarczająco skupię się na wdzięczności, uzdrowi to moje ciało” nie działa, gdy mówimy o traumie. Reakcje przetrwania są autonomiczne, zadziewają się głęboko w naszym systemie, w jego prymitywnej części, w pniu mózgu. Te części nas są dużo bardziej gwałtowne, gdy mówimy o fizjologii, niż koncepcje wyższych partii mózgu, takie jak wdzięczność. Kiedy nie jesteśmy w zgodzie z tym, co nosimy głęboko w sobie i przeskakujemy nad tym, jedynie umacniamy własną dysocjację. Kiedy w takiej sytuacji zaczynamy czuć, że wchodzimy w stan wdzięczności, może to być wchodzenie w kolejną warstwę odcięcia się od samych siebie. “Umysł ponad materią” (z ang. mind over matter) jest dobrą ideą, i być może ma zastosowanie, gdy mamy podstawę dogłębnej regulacji, ale bez niej jest tak naprawdę jedynie złudzeniem. Niestety.
M: Myślę, że nawiązujesz do bardzo ważnej rzeczy. Żyjemy w kulturze, która jest bardzo intelektualna i zdominowana przez rolę umysłu. Większość terapeutów, lekarzy i społeczeństwa nadal uważa, że mózg jest głównym zarządcą, podczas gdy w świecie somatycznej pracy z układem nerwowym i uzdrawiania jest widziany jako organ końcowy (z ang. end organ).
S: Zgadza się.
M: Plus umysł i mózg to bardzo różne byty.
S: Tak, bardzo.
M: Tylko dlatego, że pracujemy z naszym umysłem niekoniecznie oznacza, że zadziewa się głębokie uzdrawianie na poziomie mózgu i innych części systemu. Jesteśmy bardzo skupieni na intelekcie. I, ponownie, jest to totalnie zrozumiałe. Skoro większość z nas żyje w stanie dysocjacji, oznacza to, że większość naukowców, twórców teorii, twórców terapii, też w nim jest. Wiele rzeczy tworzonych jest już z miejsca rozregulowania. W efekcie często otrzymujemy rozregulowane lub rozregulowujące narzędzia. W pewien sposób nie może dziać się inaczej. Myślę, że warto o tym wspomnieć.
Jeden z niezwykle popularnych cytatów brzmi, że nie możesz kontrolować tego, co ci się przydarza, ale możesz kontrolować to, jak zareagujesz. Pamiętam, że gdzieś widziałam go z jedynym fragmentem przekreślonym, nad czym dodany był napis: nie, jeśli żyjesz w rozregulowaniu. Jeśli jesteśmy w dużym rozregulowaniu, tak jak mówiłeś, te energie i reakcje przetrwania przejmują kontrolę nad wszystkim innym. Kiedy więc jesteśmy już w stanie aktywacji przetrwania, tak naprawdę nie mamy wyboru, jak na coś zareagujemy. Czy mógłbyś krótko o tym opowiedzieć?
S: Jest prawdą, że mamy wybór, jak zareagować, ale musimy go zbudować. Kiedy żyjemy z dużą ilością traumy w naszym systemie, ten wybór jest nam często zabrany. Ponieważ, ponowie, reakcje przetrwania są autonomiczne: nie wybieramy tego, że skacze nam kortyzol, bo właśnie dostaliśmy informację o deadlinie, który musimy dowieźć. Nie, to reakcja przetrwania, autonomiczna, która została wypracowana przez system z powodu wszystkich naszych wczesnych doświadczeń. Większość ludzi żyje w stanie reakcji autonomicznej, która jest poza ich kontrolą. Uczymy się tej kontroli poprzez zrozumienie tego, co robimy. Nie możesz zmienić tego, co robisz, dopóki nie wiesz, co robisz. Dlatego tak ważna jest edukacja. Dana osoba musi być w stanie dostrzec: ok, mój szef właśnie wszedł i powiedział, że mam zrobić xyz do przyszłego tygodnia i, o rany, zrobiło mi się bardzo gorąco, serce zaczęło mi walić, czuję dużo napięcia, zaczynam odczuwać lęk i zaczynam się od tego odcinać. To wszystko rzeczy, które się po prostu zadziewają. Uczymy się to zmieniać poprzez zrozumienie: o, jestem właśnie w aktywacji walki/ucieczki. I mogę ją złagodzić, przenosząc moją uwagę na krzesło, na stopy, odchodząc na chwilę od komputera i patrząc za okno. Ok, nie umrę, wszystko jest ok. Zaczynamy uczyć się odpowiadać na naszą reakcję, ale przez długi czas reakcja będzie pierwsza. Dopiero w momencie, gdy naprawdę zaczynamy budować regulację, możemy zacząć wybierać, by na coś odpowiedzieć, a nie reagować automatycznie. Musimy zejść poniżej tych reakcji autonomicznych.
M: Dokładnie. Jak żałuję, że nie wiedziałam tego wcześniej! (śmiech) Wow. Jaka szkoda, że jako dwudziestolatka nie trafiłam na kurs Irene, a zamiast tego poszłam w świat skomercjalizowanego samorozwoju. Ale przynajmniej teraz już to wszystko wiem.
S: Zgadza się. Teraz ta praca jest dostępna dla ludzi. To nadal świeża sprawa – Peter Levine odkrył tę formę rozumienia doświadczenia umysłu i ciała pod koniec lat 60. Pierwsze szkolenie zawodowe pojawiło się w latach 70., do lat 80. było niewielu terapeutów w tej modalności. Nawet teraz jest wiele osób, które kończą szkolenie i tak naprawdę nie rozumieją, o co chodzi, bo – tak jak mówisz – wchodzą w świat Somatic Experiencing® z własnego trybu przetrwania. Jedna z ważnych rzeczy w tej pracy jest taka, że aby być skutecznym terapeutą, trzeba pracować nad sobą. Nie pomożemy komuś innemu dotrzeć do miejsca regulacji, jeśli sami w nim nie jesteśmy.
M: Powiedziałabym, że wszyscy, którzy pracują z innymi – szczególnie w charakterze terapeutycznym – tego potrzebują. Marzy mi się, żeby praca nad regulacją własnego układu nerwowego była obowiązkowa dla terapeutów.
S: O tak, zdecydowanie. Niestety jednak tak nie jest. Wielu terapeutów jest w kompletnej dysocjacji i żyje w głowie, zupełnie nie są ucieleśnieni czy w regulacji. Są modalności, które to wręcz wspierają: psychoanaliza i wszystkie tradycyjne freudowskie modele. Na jakimś poziomie mogą przynosić korzyści, ale ułatwiają pozostanie we własnej głowie. A to nie prowadzi do regulacji.
M: Zgadza się. Cóż, dziękuję ogromnie, to była prawdziwa przyjemność. Nie wiem, czy można z tobą jeszcze pracować indywidualnie, ale gdyby ktoś chciał kontynuować swoją naukę z tobą – gdzie może cię znaleźć?
S: Obecnie moja praktyka jest pełna, nie przyjmuję też nowych klientów online. Pandemia wypaliła mnie w obszarze pracy zdalnej. Czasem mam miejsce na sesje na żywo dla osób mieszkających w mojej okolicy (Lower Mainland, British Columbia, Kanada). Wszystkim jednak polecam zapoznanie się z kursami Irene. Stworzyła je ponieważ dobrych praktyków tej pracy nadal jest ciężko znaleźć. Oczywiście, istnieją i jest ich wielu, ale niewielu w stosunku do…
M: …ośmiu miliardów ludzi.
S: Dokładnie. Dlatego właśnie Irene stworzyła narzędzia online i sugeruję zacząć od nich, niezależnie od innych rzeczy, które robimy. Sam nie przyjmuję klientów, którzy nie ukończyli przynajmniej 21 Day Nervous System Tune Up. Aby praca indywidualna była naprawdę efektywna, bardzo ważne jest najpierw zdobycie edukacji, której większość terapeutów nawet nie przekazuje swoim klientom. Polecam wszystkim, żeby zaczęli chociaż od darmowych zasobów Irene. Jeśli mogą, niech zrobią 21 Day. Kosztuje mniej więcej tyle, co kilka sesji terapeutycznych, a zapewniam, że dostaniecie dużo więcej wartości. SmartBody SmartMind® jest kursem sztandarowym, gdy chodzi o dogłębną pracę. Dla wielu osób SBSM będzie wystarczający, dla części bardzo pomocne będzie przechodzenie kursu przy równoczesnych sesjach prywatnych. Zdecydowanie polecam jednak zacząć od pracy online.
Kolejny powód jest taki, że – jak odkryje wiele z nas – nawiązywanie relacji z innymi nie jest przez nas odczuwane jako bezpieczne. Szczególnie gdy mamy traumę wczesnorozwojową i nauczyliśmy się wszelkich wzorców zadowalania innych, co jest częstym jej efektem, możemy pójść do kogoś na sesję indywidualną i możemy doświadczyć braku poczucia dostrojenia i zrozumienia ze strony terapeuty, ale płacimy za spotkanie, więc zostaniemy całą godzinę, żeby nie stracić pieniędzy. To natomiast w ogóle nie jest pomocne i tak naprawdę umacnia pierwotną traumę, ponieważ właśnie zmusiliśmy się do przesiedzenia przez coś, co jest odegraniem naszego pierwotnego doświadczenia. Myślę, że sesje indywidualne są świetne, gdy mamy dobrego terapeutę i bazowe zrozumienie tej pracy. Podstawy te sprawią również, że będziemy w stanie dużo lepiej wybrać osobę, z którą pracujemy. Od tego więc polecam zacząć.
M: Super. Dziękuję ci bardzo. Dziękuję za twój czas. Bardzo doceniam, że dzielisz się z nami swoją wiedzą i doświadczeniami.
S: Z przyjemnością!
Wszystkie linki w jednym miejscu
Kursy i narzędzia Irene:
Darmowy trening Healing Trauma
Kurs 21 day nervous system tune up
Lista oczekujących na SmartBody SmartMind”
Inne źródła:
Dogłębna regulacja układu nerwowego – w rozmowie z Irene Lyon
Trauma rozwojowa i wczesnodziecięca – w rozmowie z dr Stephenem Terrellem
SBSM: dogłębna, bezpieczna i skuteczna praca somatyczna online – w rozmowie z Irene Lyon
- Pele to hawajska bogini wulkanów, ognia i stwórczyni archipelagu. Jej domem jest aktywny wulkan Kīlauea na wyspie Hawai’i, znanej pod amerykańską nazwą Big Island, Wielka Wyspa. ↩
Wskakuj na newsletter, żeby nie przegapić kolejnych artykułów:
* Zapisując się do newslettera, wyrażasz zgodę na przesyłanie Ci informacji o nowych tekstach, projektach, produktach i usługach. Zgodę możesz wycofać w każdej chwili, a szczegóły związane z przetwarzaniem Twoich danych osobowych znajdziesz w polityce prywatności.