Jak dobrze wiecie, temat zaangażowania w ważne dla nas kwestie jest mi bardzo bliski: rozkminiam go, wcielam w życie, opisuję i zachęcam Was do własnych eksploracji. Dzisiaj chciałam skupić się na tym, kiedy i w jaki sposób się nie angażować oraz jakie są konsekwencje, gdy to zrobimy.

Zacznijmy od tego, że mówię z doświadczenia.

Jestem osobą, której życie i wybory w większości dyktowane są przez serce i emocje. Ma to swoje dobre i złe strony – jak wszystko. Z jednej strony mam silną intuicję i w większości przypadków jestem w stanie wskazać, co jest autentyczne, co jest zgodne z naturalnym porządkiem rzeczy czy gdzie leży źródło problemu, a gdzie ludzkość wymyśla koło na nowo lub kręci się wokół własnego ogona.

Życie w zgodzie z tym, co czuję oznacza duże poczucie spójności wewnętrznej i swego rodzaju wolności. Pozwala mi także na sporą niezależność myśli i poglądów oraz na podążanie za tym, gdzie prowadzi mnie życie i kolejne pasje.

Z drugiej strony, jeśli decyzje i opinie opiera się jedynie na emocjach – często kumulowanych przez lata i wielokrotnie znajdujących swe ujście na polach, które ze swoim pierwotnym źródłem niewiele mają wspólnego – zdarza się przymykanie oczu na fakty, logikę i zdrowy rozsądek. A gdy stracimy perspektywę i ostrożność w ferowaniu wyroków opartych na emocjach, a nie faktach, stajemy się łatwym kąskiem dla tych, którzy chcą nas pokierować w tę czy inną stronę.

I nie chodzi mi tu o żadne wielkie teorie spiskowe, a o świadomość tego, jak funkcjonują instytucje i organizacje, które tworzymy. Dopóki bowiem my jako jednostki nie poradzimy sobie z wieloma toksycznymi i nie służącymi nam nawykami (emocjonalnymi, mentalnymi, działania), dopóty będziemy tworzyć instytucje i organizacje, które będą operować w ten sam sposób.

Dlatego większość struktur, które tworzymy i ludzi, którzy w nich funkcjonują – nawet tych, których nazywamy „pokojowymi”, „ekologicznymi”, „solidarnościowymi” – stosuje pasywną agresję lub język przemocy wobec „wroga”, polaryzuje ludzi jednych przeciwko drugim, przybiera moralizatorski ton, przymyka oczy na niewygodne dane, manipuluje, nie bierze odpowiedzialności za swoje błędy i udaje nieomylnych. I, żeby nie było, ja też się tak czasem zachowuję.

Dodatkowo w przeszłości angażowałam się w akcje, których podstaw merytorycznych nie znałam, ale które pozwalały mi wyrazić buzujące we mnie emocje. Wskazywały mi „chłopca do bicia” lub „problem do rozwiązania”, a ja – często we wcześniejszym poczuciu bezsilności – wpadałam w nie jak śliwka w kompot. Krzyczałam, że dzieje się krzywda, choć nie miałam o danej sprawie pojęcia. Powtarzałam słowa osób trzecich, zupełnie nie będąc w stanie zweryfikować prawdziwości czy podstaw merytorycznych wygłaszanych przez nich opinii.

Nie patrzyłam na to, że osoby te nie mają kompetencji czy wiedzy, żeby się na dany temat wypowiadać, bo potrzebowałam „misji”. Potrzebowałam, żeby ktoś wskazał mi kierunek i powiedział „tutaj możesz coś zmienić”, co pozwalało mi na kanalizację nagromadzonej we mnie energii.

Dopiero gdy dostrzegałam, że nawet nie tyle sam przekaz, co sposób jego podania i egzekwowania budzą mój duży sprzeciw, robiłam krok w tył i z boku zaczynałam obserwować to, co się dzieje. Wtedy też najczęściej zaczynałam się otwierać na wysłuchanie „drugiej strony” i z czasem okazywało się, że moje dotychczasowe, oparte jedynie na emocjach, działania tak naprawdę wywoływały więcej szkody niż pożytku.

ups jennifer lawrence

 

Opiszę Wam pokrótce sytuację, która zainspirowała dzisiejszy wpis.

Jestem obecnie w Warszawie przy okazji kilku zobowiązań. Szłam sobie wczoraj ulicą Chmielną, gdy z serdecznym uśmiechem zaczepił mnie uliczny wolontariusz jednej z organizacji pozarządowych. Mając z nią w ostatnim czasie nie najlepsze doświadczenia, w pierwszym odruchu chciałam go zbyć. Zaraz potem pomyślałam jednak, że to przecież bez sensu. I że jeśli chcę żyć ideą dialogu, nie tylko o niej mówić i pisać, to zatrzymam się, żeby go wysłuchać i zadać ewentualne pytania, które się we mnie pojawią.

Zaczął od tego, czy znam jego organizację, a następnie spytał, jak ją kojarzę, pozytywnie czy negatywnie.

– Raczej negatywnie – odpowiedziałam, po czym wyjaśniłam, że nie podobają mi się manipulacje, których się dopuszcza, ani sposób prowadzonych działań, które demonizują „drugą stronę” i nastawiają ludzi jednych przeciwko drugim, w sposób agresywny i niesprawiedliwy.

– Ale to tylko w tej sprawie się coś Pani nie podobało? – kontynuował z nadzieją.

– Tak, ale w innych sprawach nie mam podstaw merytorycznych, żeby ocenić, czy nie doszło do podobnych sytuacji. I, siłą rzeczy, zaczynam kwestionować to, co robicie na innych polach. Ale zostawmy to na boku, o czym opowiadasz?

– O pszczołach! – powiedział z entuzjazmem. Otworzył trzymany w ręce folder, po czym przy każdej kolejnej stronie z energią mówił dwa czy trzy kluczowe zdania: że pszczoły umierają z powodu używania pestycydów i braku bioróżnorodności, że w Polsce w zeszłym roku wymarło 40% pszczół (choć wg danych statystycznych wychodzi, że od lat 90. w Polsce co roku pszczół przybywa) że w Chinach już 90% nie żyje. Że jak pszczoły wyginą, to stracimy 2/3 jedzenia, no a oni ratują pszczoły, wywierają naciski w Polsce i w Unii Europejskiej, w zeszłym roku odnowili całą populację w Przyczynie Dolnej, kupując pszczoły…

– Ale czekaj, jak to kupiliście pszczoły? – zapytałam zdziwiona.

– No.. e.. nie wie Pani? Była taka akcja „Adoptuj pszczołę”, jedna kosztuje coś 2 zł… – zaczął lekko zbity z pantałyku.

– Słyszałam, ale nie rozumiem, gdzie się kupuje pszczoły?

Stał chwilę zmieszany, starając się znaleźć odpowiedź na moje pytanie.

– No nie pamiętam! Naprawdę, zapomniałem… – zaśmiał się lekko zawstydzony, choć nadal zdeterminowany, by opowiadać dalej. O szkoleniach, edukacji i innych, pięknie brzmiących rzeczach. Wymienił ich kilka, ale nie był w stanie odpowiedzieć na kolejne pytania dotyczące szczegółów tych działań.

– Super jest to, że się angażujesz, że stoisz tutaj na ulicy, zagadujesz ludzi, zwracasz uwagę na ważne kwestie – przerwałam mu w pewnym momencie, starając się to powiedzieć w jak najbardziej wspierający i ciepły sposób, a jak najmniej krytyczny- ale jeśli ma to być robione z sensem, to musisz być merytorycznie przygotowany i wiedzieć, o czym mówisz. Nie przeleję Ci pieniędzy, ani nic nie podpiszę, skoro nie jestem w stanie dowiedzieć się żadnych konkretów.

Odpowiedział, że rozumie i pożegnaliśmy się z uśmiechem. Godzinę później już go tam nie widziałam.

Sytuacja ta pokazuje kilka różnych rzeczy:

Chłopak mógł nie znać odpowiedzi na moje, zdawałoby się, podstawowe pytania, ponieważ był zupełnie nowym wolontariuszem. Czegoś nie doczytał, o coś się nie dopytał, nikt z organizacji mu nie dopowiedział, a i on nigdy sobie tych pytań nie zadał. Wyszedł na ulicę uzbrojony jedynie w entuzjazm, kolorowy folder i przekonanie o wspieraniu dobrej sprawy.

Jednak idea organizacji i jej członków, którzy działają jedynie na pięknych hasłach i grze na ludzkich emocjach, ale bez oparcia w faktach i dogłębnego zbadania danego tematu jest dla mnie niezwykle niebezpieczna. Bo jeśli ktoś idzie do ludzi i przekazuje im puste hasła, które oni łykają i potem przekazują dalej, to nie ma tu mowy o merytorycznej dyskusji, edukacji społeczeństwa czy budowaniu krytycznej, zrównoważonej postawy zaangażowanej.

Mamy jedynie powierzchowne działanie, które niewiele zmienia, a wręcz może być fatalne w skutkach – zdejmuje bowiem z ludzi odpowiedzialność zainteresowania się danym tematem, skoro zapłacili po 2 zł za pszczołę (Wirtualne „pszczoły” kupowali ci, którzy organizacji przesyłali pieniądze na jej działania, doczytałam wieczorem na ich stronie. Natomiast organizacja zakupiła 100 rodzin pszczelich, które zamieszkały w Przyczynie Dolnej).

Inną opcją, równie niepokojącą, jest to, że chłopak robił to już wielokrotnie, ale nikt inny mu tych pytań nie zadał. Zakładam bowiem, że skoro mu na jakiś temacie zależy – a nie mam najmniejszego powodu, żeby w to wątpić – to po pierwszej takiej sytuacji poszedłby do domu dokształcić się w temacie, o którym mówi obcym ludziom na ulicy. A skoro nikt inny mu tych pytań nie zadał, to albo trafiał na samych ludzi, którzy już bardzo dobrze znali ten aspekt działalności jego organizacji, albo mieli pszczoły w poważaniu, albo słuchali go zupełnie bezkrytycznie.

Rozumiem postawę tego wolontariusza i tych ludzi bardzo dobrze. Nie tak dawno temu sama należałabym do trzeciej grupy. Nie zadając pytań, łykałabym każdą rzecz, którą by mi powiedział. On nie wiedziałby, o czym tak naprawdę mówi i ja w sumie też nie, ale nie byłoby to ważne, bo ja miałabym poczucie, że coś robię. Potem pewnie sama zamieniłabym się w wolontariuszkę, powtarzając kilkorgu znajomym, jakie to ważne, żeby ratować pszczoły i jakie super rzeczy można wspierać swoimi pieniędzmi. Dalej nie wiedząc, jak wyglądają „szkolenia rolników”, gdzie się kupuje pszczoły, czy jaka jest prawdziwa skuteczność działań finansowanych z pieniędzy darczyńców, a nie tylko ich imponujące opakowanie.

I nie zrozumcie mnie źle. Zdecydowanie nie kwestionuję tego, że mamy globalny i lokalny problem z dobrostanem pszczół, naszych dzikich zapylaczy. Zdecydowanie jestem zwolenniczką ekologicznego rolnictwa i używania jak najmniejszej ilości chemicznych oprysków. Zdecydowanie uważam, że jest to temat, któremu należy się przyjrzeć i przedsięwziąć odpowiednie kroki. Edukować się, rozmawiać, wspierać pszczelarzy.

Zdecydowanie nie należy jednak namawiać ludzi do popierania działań, o których niewiele jesteśmy w stanie powiedzieć. Nie należy też samemu takich podejmować.

miley cirus

 

Cudownie jest się angażować.

Cudownie jest czuć, że ma się na coś wpływ.

Cudownie jest wiedzieć, że możemy żyć i działać w sposób, który jest zgodny z nami i wspiera nasze wartości, ale potrzebujemy ludzi, którzy będą się angażować w sposób dogłębnie przemyślany.

Tak jak osoba tonąca w stanie paniki zdolna jest przypadkowo zabić tego, który chce jej pomóc, tak działalność „aktywistyczna” jest w stanie zaszkodzić temu, w imię czego chcemy występować, jeśli nie robimy tego w oparciu o wieloaspektowe zrozumienie problemu, długoterminowe patrzenie na sprawę i merytoryczne przygotowanie do szukania rozwiązań.

Nie bez powodu mówimy o piekle wybrukowanym dobrymi intencjami.

Nawet najpiękniejsze zamiary nie uzasadniają niemądrego działania. Nawet najwznioślejsze wizje nie uzasadniają braku spójności, przejrzystości i rzetelności ich realizacji. W przeciwnym wypadku ilość szkód, do których doprowadzimy będzie dużo większa niż dobrego, które zrobimy.

Jeśli ktoś stosuje agresję (słowną, emocjonalną) w stosunku do innych, nawet tych, z którymi się nie zgadza (szczególnie w stosunku do tych, z którymi się nie zgadza), bądźmy ostrożni.

Jeśli ktoś nie wywiązuje się ze swoich deklaracji i nie bierze odpowiedzialności za swoje czyny, bądźmy ostrożni.

Jeśli ktoś nastawia nas przeciw komukolwiek, straszy nas nim i wskazuje jako jedynego „winnego”, bądźmy ostrożni.

Jeśli ktoś potępia całą grupę ludzi: etniczną, społeczną, zawodową, a nie jednostki, które wypaczają jej idee, bądźmy ostrożni.

Jeśli ktoś rzuca pięknymi hasłami, które działają nam na emocjach, ale unika merytorycznych odpowiedzi, używając technik manipulacji lub ataku, bądźmy ostrożni.

Zachowujmy przytomność umysłu, kwestionujmy i zadawajmy pytania – szczególnie jeśli chcemy się w cokolwiek zaangażować i kogokolwiek oskarżać.

Zanim skrytykujesz lekarzy za to, że źle leczą, czy nauczycieli za to, że źle uczą, porozmawiaj z kilkorgiem przedstawicieli tych zawodów i dowiedz się, z jakimi problemami borykają się na co dzień, z jakimi absurdami muszą mierzyć się w swojej pracy. Jakie ograniczenia systemowe wiążą im ręce? Zastanów się, ile Ty byłabyś w stanie zrobić mając 20 min na pacjenta i system punktów, które dyktują to, kogo i w jaki sposób leczysz, bo w przeciwnym razie nie będziesz móc wykonywać swojej pracy w publicznej placówce. Jakbyś się czuł pracując bez wytchnienia, w niedofinansowanych szpitalach i przychodniach, często bez czasu na posiłek czy odpowiedni wypoczynek? Pomyśl, ile wytrzymałbyś ucząc w szkole, znosząc nierzadko bezczelne zachowanie uczniów, nie mogąc w stanowczy sposób zareagować i zapanować nad grupą dwudziestu, trzydziestu nastolatków? Słysząc przekleństwa na korytarzach podstawówki, widząc oczy wiecznie wpatrzone w telefony?

Zanim zarzucisz leśnikom brak wiedzy o lesie, pogadaj z tymi, którzy pracują w nim od 10, 20 czy 30 lat, często od pokoleń, i przekonaj się, kto z Was tak naprawdę nie wie, jak funkcjonuje las. Zapytaj ich też o to, co oni by zmienili w instytucji, dla której pracują i nie myl pracowników terenowych z tymi, którzy zajmują stanowiska z politycznego nadania. Zainteresuj się tym, jak wygląda gospodarka leśna w Polsce, co to jest plan urządzenia lasu, jakie zmiany w sadzeniu i ścinaniu drzew zaszły w ostatnich dekadach. Poczytaj o tym, jak wypadamy na tle innych krajów, szczególnie z Europy zachodniej, i o tym, ile działań podejmowanych jest na rzecz ochrony ginących gatunków czy zachowania i wzmacniania bioróżnorodności. Posłuchaj, jakie naciski wywierane są na leśników przez przemysł drzewny, który wcale nie potrzebuje starych drzew – na płytę wiórową wystarczą te 60-letnie. Zastanów się: skoro leśnicy robią taką złą robotę, to w jaki sposób od 1945 r. zalesienie w kraju wzrosło o blisko 42%? W jaki sposób zwiększa się wiek naszych lasów? W jaki sposób jeszcze wszystkiego nie wycięto, a wręcz przeciwnie – są tereny w lasach gospodarczych, które uznawane są za na tyle cenne biologicznie, że od lat 90. zakładane są tam kolejne Parki Narodowe?

Zanim zarzucisz „ekoaktywistom”, że wszystko robią tylko dla kasy, nawiąż kontakt z tymi, którzy w porywie serca angażują się w to, w co wierzą – z własnych środków, w czasie wolnym, często z narażeniem swojego bezpieczeństwa finansowego czy osobistego. Zastanów się, co ludzi skłania do angażowania się w protesty, petycje, manifestacje. Zadaj sobie pytanie: jak wyglądałby świat, gdybyśmy – tak jak oni – byli bardziej zaangażowani w jego kształt? Gdyby chciało nam się chcieć? Gdybyśmy proaktywnie próbowali chronić to, co wg nas najcenniejsze? Zanim nazwiesz kogoś głupim, bo angażuje się w coś, na czym się nie zna, poszukaj w pamięci sytuacji, w których to Ty – kierowana emocjami i dobrymi intencjami – stanowczo zabierałaś głos na tematy, o których tak naprawdę nie miałaś pojęcia, ale byłaś gotowa kłócić się o słuszność swoich poglądów.

Zanim potępisz wszystkich myśliwych, pogadaj z kilkorgiem osobiście. Zapoznaj się z polską tradycją łowiecką, zapytaj członków PZŁ, jakie oni widzą wyzwania w swoim środowisku i jak oni podchodzą do polowań. Nie nazywaj ludzi mordercami czy sadystami, jeśli nic o nich nie wiesz. A jeśli jesz mięso, jaja lub nabiał z masowej uprawy, nosisz skórzane buty, torebki czy inne dodatki, to zatrzymaj się na chwilę i pomyśl o tym, jakie życie miały zwierzęta, które Ci to zapewniły. Statystycznie w Unii Europejskiej zabija się 1 000 000 (słownie: milion) zwierząt kopytnych DZIENNIE. Skoro myśliwych wyzywasz od morderców i sadystów, czy tak samo myślisz o sobie? O ekspedientach z mięsnego? O ludziach pracujących w rzeźniach? O hodowcach bydła?

Zanim wyzwiesz zwolenników jednej partii „lewakami”, a drugiej partii „pisiorami”, najpierw zobacz w nich ludzi. Uwarunkowanych przez bardzo konkretne doświadczenia życiowe, pragnących jak najlepiej dla siebie i swoich bliskich. Ludzi, którzy swoimi wyborami zaspokajają podstawowe potrzeby: bliskości, uznania, bezpieczeństwa, kontrybucji, sprawiedliwości. Spójrz na nich i dostrzeż, w jaki sposób ukształtowano w nich ten czy inny sposób zaspokajania swoich potrzeb: dlaczego jedni widzą bezpieczeństwo na prawo, inni na lewo; dlaczego jedni chcą iść na skos, a inni na opak. I to, jak jedni i drudzy padają ofiarą takich samych manipulacji, populizmów i polaryzacji. Podobnie jak Ty i ja. Porozmawiaj z ludźmi z zupełnie innej warstwy społecznej i ekonomicznej, posłuchaj jakie mają problemy, dlaczego dokonują takich a nie innych wyborów.

Zanim kogoś nazwiesz „znawcą” lub „ekspertem” przyjrzyj się dokładnie jego kompetencjom, wykształceniu, wiedzy, doświadczeniom, ale i specjalizacji. Czy okuliście zawierzył(a)byś w sprawie zaburzeń jelita grubego? Tylko dlatego, że ktoś jest lekarzem nie oznacza, że ma wiedzę, by rozsądzać w każdym przypadku medycznym. Podobnie jest z „naukowcem”, „ekologiem”, „inżynierem” czy jakimkolwiek innym słowem-wytrychem.

Zanim zaufasz jakimkolwiek tekstom w gazecie lub materiałom w TV, zadaj sobie pytanie: czy jest tu miejsce na merytoryczną dyskusję? Czy podane są stanowiska wszystkich zaangażowanych stron? Czy tekst oparty jest na faktach, rozpatrzonych na wielu płaszczyznach? Czy autor naświetla Ci sytuację w jak najbardziej złożony i wielowątkowy sposób, czy przekazuje Ci jedynie swoją opinię, podpartą kilkoma wyrwanymi z kontekstu danymi?

Zrób to wszystko, ponieważ bardzo potrzebujemy ludzi, którzy będą się angażować w ważne dla siebie kwestie w sposób przemyślany, wielotorowy i długofalowy.

A jakie są Twoje doświadczenia z zabieraniem głosu na tematy konfliktowe? Na czym zwykle opierasz swoje opinie? Czy jesteś w stanie spokojnie, rzeczowo i merytorycznie wykazać logikę swojego stanowiska? A może, tak jak ja, zdarzało Ci się (nadal zdarza?) w emocjach pójść za czymś bez sprawdzenia faktów i kompetencji tych, którym zawierzasz? Bardzo jestem ciekawa!

Dyskusja i odmienne poglądy są bardzo mile widziane.

Od razu uprzedzam jednak, że nie będę tolerować żadnych z wymienionych w tekście sposobów zabierania głosu w dyskusji, tj.: nieuzasadnionych oskarżeń, agresji słownej, manipulacji, ignorowania niewygodnych dla siebie informacji itp.

Rozmawiajmy, poznawajmy perspektywę innych, ale bez kłótni, wyzwisk i emocjonalnych pojazdów.

____________

Edit 05.09.18: Dzięki wielkie Izie za zwrócenie mi uwagi na błąd w pisowni miejscowości Przyczyna Dolna oraz kwestii fizycznego zakupu pszczół.

Wskakuj na newsletter, żeby nie przegapić kolejnych artykułów:

* Zapisując się do newslettera, wyrażasz zgodę na przesyłanie Ci informacji o nowych tekstach, projektach, produktach i usługach. Zgodę możesz wycofać w każdej chwili, a szczegóły związane z przetwarzaniem Twoich danych osobowych znajdziesz w polityce prywatności.

Share on FacebookTweet about this on TwitterGoogle+