Są takie zdarzenia, nawyki czy wybory, które wywoływały (i nadal wywołują) we mnie poczucie wstydu. Czasami wstyd wiąże się z tak intensywnym stresem, że wywołuje fizyczny ból, mdłości, nieprzyjemne dreszcze. Dzisiaj opowiem Wam o swoich doświadczeniach ze wstydem i o tym, jak go przełamać.

Zacznijmy od tego, że…wszyscy odczuwamy wstyd.

Z powodu:

  • cech wyglądu, które naszym zdaniem nie przystają do ogólnoprzyjętego kanonu urody;
  • pochodzenia z nieodpowiedniej wsi/miasteczka/dzielnicy/kraju;
  • pracy, która nie brzmi imponująco lub inspirująco;
  • zachowania, którego w sobie nie lubimy, a wobec którego czujemy się często bezsilni;
  • niewiedzy na tematy, które „każdy znać powinien”;
  • nieudanych relacji czy życia intymnego;
  • wieku, wagi, wzrostu, o których nie myślimy jako atrakcyjnych;
  • nieradzenia sobie ze wszystkim tak, jakbyśmy chcieli;
  • popełnianych błędów;
  • przynależności do grupy (płci, zawodowej, wyznaniowej itp.), na temat której krążą krzywdzące stereotypy;
  • za niskich zarobków czy zbyt małego stanu posiadania.

Można by tak pewnie wymieniać długo i namiętnie. Powyżej tylko kilka z obszarów, w których ja – obecnie lub w przeszłości – odczuwałam wstyd. Wstyd przed innymi i z ich pomocą, ale i wstyd, którym z ogromną skutecznością biczowałam się sama.

Znam uczucie nastoletniego wstydu bycia „biedną Polką” w ekskluzywnych belgijskich butikach, w których na nic nie było mnie stać. Wstyd trądziku, który towarzyszył mi przez zdecydowaną większość mojego życia (od wieku siedmiu czy ośmiu lat) i skutecznie zabijał jakiekolwiek poczucie własnej wartości i pewności siebie. Wstyd związany z tym, jak wyglądała skóra moich nóg po dłuższym czasie depilacji woskiem oraz przekonanie, że już nigdy nie pozbędę się blizn i ran. Wstyd związany z pokazaniem mojego nagiego ciała i wstyd z powodu jego owłosienia. Wstyd związany z brakiem doświadczeniach w „tych” sprawach.

Wstyd, gdy w trakcie rozmów z innymi wychodzi na jaw, że nie pamiętam zupełnie podstawowych faktów historycznych, chemicznych czy fizycznych. Wstyd tego, że ja, Magda Bębenek, „Polka, która potrafi” byłam nieszczęśliwa, wypalona, zagubiona.1 Wstyd chęci powiedzenia „nie stać mnie na to” w sytuacjach towarzyskich, w których oczekiwania wobec mnie są inne. Wstyd za zachowanie, które doprowadziło do złamania czyjegoś zaufania lub moich własnych zasad i wartości. Wstyd, gdy prowadzę samochód – a dobrym i pewnym siebie kierowcą nie jestem i nigdy nie byłam – umacniając stereotyp „no tak, baba za kółkiem”.

Wstyd za naiwne zachowanie i nieodpowiedzialnie wypowiedziane słowa. Wstyd za to, że jestem po trzydziestce, a nie zarobiłam na własny dom, samochód czy cokolwiek innego. Wstyd za wybuchy złości, nieumiejętność komunikacji i podnoszenie głosu w dyskusji, mimo że tak dużo na ten temat wiem i niby wszystko rozumiem…

Moje życie było, i nadal w kilku obszarach jest, pełne doświadczenia wstydu. Nawet w sytuacjach, w których mam dystans do tego, za sprawą czego odczuwam wstyd – jeśli są to rzeczy kompletnie nieprzystające do ogólnie przyjętych i respektowanych zasad czy norm społecznych – czuję się niekomfortowo, bojąc się oceny.

Gdyby we wstydzie chodziło o sam fakt chwilowego i krótkoterminowego odczuwania bólu, nie byłoby jeszcze tak źle. Jednak, przynajmniej dla mnie, największy problem tkwi w tym, że te momenty skutecznie blokują mnie przed sięganiem po rzeczy, których chcę. Pisząc „skutecznie blokują mnie” mam oczywiście na myśli to, że ja sama się blokuję przed robieniem rzeczy, których chcę, ze strachu przed tym, że się ośmieszę, zostanę odrzucona czy nie będę w czymś tak dobra, jakbym chciała. Bywa, że wstydzę się czegoś, mimo że jest efektem mojej świadomej decyzji.

Mój wstyd rodzi się na styku potrzeby przynależności oraz bycia lubianą i akceptowaną z jednej strony, i perfekcjonizmu oraz bardzo wysokich wymagań z drugiej. A dokładniej z obawy, że wyglądając jak wyglądam czy zachowując się jak się zachowuję, nie zasługuję na sympatię, nie pasuję do reszty, nie spełniam oczekiwań, jestem niewystarczająca i nie zostanę zaakceptowana w pełni moich wyborów. To w towarzystwie tych obaw wchodziłam w związki, które mi nie służyły, ale w które szłam, bo nie wierzyłam, że zasługuję na lepsze czy przez ponad rok nie odkrywałam nóg, bo wstydziłam się tego, jak wygląda moja skóra.

WSTYD, KTÓRY BLOKUJE PRZED DZIAŁANIEM

To w towarzystwie tych samych obaw – i wstydu – od blisko dwóch lat nie przeprowadziłam warsztatów, które wymyśliłam jako swoiste ukoronowanie wszystkiego, czego się do tej pory nauczyłam i co chcę przekazywać dalej. Mimo że wierzę, że są wartościowe i rozwijające. Mimo że doświadczyłam tego, że robią dobrą robotę i mimo pozytywnego odzewu wielu uczestniczek.

Co się w takim razie stało?

Wiosną 2017 roku prowadziła w Warszawie drugą edycję swoich autorskich Warsztatów w kręgu Siedmiu Pokoleń i pierwszego (z trzech) dnia, w trakcie pierwszego kręgu, zachowałam się w sposób moim zdaniem niedopuszczalny. Był on zaprzeczeniem tego, co obiecywałam w opisie wydarzenia i co sobie założyłam na temat pracy, którą chciałam wykonywać z innymi.

Zamiast stworzyć bezpieczną przestrzeń do wspólnej eksploracji, wymiany poglądów i czerpania od siebie nawzajem, starałam się pokazać uczestniczkom, że moja racja jest mojsza i na siłę wymusić na nich, żeby przyjęły mój punkt widzenia. Pracowałyśmy nad autentycznością i indywidualnymi wartościami, a ja oczekiwałam, że wszystkie będą te pojęcia widzieć i rozumieć tak samo jak ja. Zachowywałam się agresywnie (w znaczeniu forsowania swoich poglądów) i zupełnie zagubiłam się w tym, jaka była moja rola jako prowadzącej warsztat.

Gdy tylko dziewczyny wyszły z mieszkania, w którym odbywały się warsztaty, wybuchnęłam płaczem. Czułam się okropnie. Nie rozumiałam jeszcze co się zadziało, ale bez cienia wątpliwości wiedziałam, że dałam ciała. Miałam mdłości, cała się telepałam i wyłam z bólu. Odezwałam się do znajomej, która sama prowadzi warsztaty (choć zupełnie innego typu) i napisałam, że potrzebuję pomocy. Poradziła mi to wszystko z siebie wyrzucić, więc na przemian rycząc w głos i szlochając na bezdechu, opisałam jej całą sytuację. Podzieliłam się też wszystkimi myślami, które się we mnie kłębiły: Kim ja niby jestem, że myślałam, że mogę prowadzić takie warsztaty? Jestem oszustem! Nikt nigdy więcej nie przyjdzie ze mną pracować! Jak ja tym dziewczynom spojrzę jutro rano w oczy? Co one sobie teraz wszystkie muszą o mnie myśleć? To ostatnie pytanie wywoływało podwójną falę mdłości. 

Długo płakałam i plułam na siebie jadem, a Kornelia stała na posterunku i pozwalała mi się rozpaść, wspierając mnie swoją obecnością. To była ciężka noc. Jak łatwo się domyślić, kiepsko spałam. Wstałam następnego dnia jak zombie, rozdygotana, wycieńczona emocjonalnie i fizycznie. Na szczęście w którymś momencie – sama nie pamiętam już, czy jeszcze w nocy, czy już nad ranem – coś we mnie kliknęło. Zrozumiałam, co się zadziało, dlaczego zachowałam się tak, jak się zachowałam i co mam od tej pory robić inaczej. Wiedziałam, jakich błędów już więcej nie popełnię i wiedziałam, jakie przeprosiny i słowa wyjaśnienia mogę zaoferować uczestniczkom warsztatów. Pomogło mi to odczuć trochę ulgi i spokoju oraz przygotować się psychicznie na rozpoczęcie drugiego kręgu.

Rozpoczęciem były moje przeprosiny oraz próba wyjaśnienia, najlepiej jak potrafiłam, skąd wzięły się błędy poprzedniego wieczoru. Ciężko mi było opanować emocje, mówiłam ze łzami w oczach i kamieniem w żołądku. Uczestniczki warsztatu były dla mnie niezwykle wspierające, potraktowały mnie z empatią i zrozumieniem. Przyjęły to, co miałam do powiedzenia i gotowe były nadal ze mną, i ze sobą nawzajem, pracować. Pozostałe dwa dni warsztatowe przebiegły bez podobnych dramatów, wręcz przeciwnie, obfitując w ciekawe doświadczenia, niespotykane wnioski i poruszające chwile. I mimo że podczas zamknięcia warsztatów kilka z dziewczyn wskazało na moje zachowanie (błędy pierwszego kręgu i przeprosiny oraz wyjaśnienia drugiego) jako na prawdziwą lekcję autentyczności w praktyce oraz zapewniało mnie, że wszystko jest ok, wstyd związany ze zdarzeniami pierwszego wieczora nadal nie dawał mi spokoju.

JAK PRZEŁAMAĆ WSTYD?

W swojej książce „Z wielką odwagą” Brené Brown zauważa: „Wstyd jest koncepcją społeczną – zadziewa się między ludźmi – i to między ludźmi najlepiej się go uzdrawia. Rana społeczna potrzebuje społecznego balsamu, a tym balsamem jest empatia.”

Teoretycznie więc, zadziało się wtedy wszystko, czego potrzebowałam, aby porzucić wstyd i ruszyć przed siebie z czystą głową. Z jednej strony zostałam przyjęta i zaakceptowana przez Kornelię, z drugiej strony przez uczestniczki. To dlaczego nawet teraz, gdy piszę ten tekst, przeszywają mnie co chwilę zimne dreszcze? Mimo że wybaczyłam sobie już tamte potknięcia i wyciągnęłam z nich lekcje? Mimo że jestem na to wszystko w stanie spojrzeć z dystansem? Ponieważ wstyd tamtego piątkowego wieczoru nadal ze mną jest – nie wszystkie z dziewczyn obecnych na pierwszym kręgu wróciły na kolejne.

Bynajmniej – o dziwo! – nie dlatego, że zraziłam je do siebie pierwszego wieczoru, a dlatego, że oferowałam wtedy możliwość uczestnictwa w pojedynczych kręgach.2 I o tyle, o ile z osobami, które brały udział w dwóch czy trzech kręgach miałam okazję do wyjaśnienia tamtego zajścia, o tyle nigdy nie miało to miejsca z pozostałymi. Nie było tych osób wiele, ale tylko jedna by wystarczyła, żebym z przerażeniem myślała o tym, z jakim obrazem mojej pracy, moich warsztatów i mojej osoby wyszła w świat.

Gdyby wszystkie uczestniczki pierwszego dnia wróciły rano na warsztaty, usłyszały moje przeprosiny i wyjaśnienia, sprawa ta byłaby zapewne jedynie kolejną, niezwykle cenną lekcją. Wzmocniona odkryciami, których dokonałam dzięki tej sytuacji czułabym się pewniej prowadząc kolejne edycje warsztatów – w końcu wiedziałabym już, gdzie czekają na mnie największe pułapki i byłabym ich w stanie uniknąć. Po pewnym czasie ogłosiłabym więc następne terminy warsztatów i spotykała się z kolejnymi kobietami.

Tymczasem, jak już wiecie, historia potoczyła się zupełnie inaczej. Doświadczenie to stało się taką raną i traumą, że przez kilkanaście długich miesięcy ani razu nie pomyślałam o zaproponowaniu kolejnej edycji. Ba, mało tego, ja te warsztaty oraz ich program praktycznie wyparłam z pamięci! Dopiero kilka tygodni temu, gdy ich temat pojawił się w rozmowie z nową znajomą, a ja zaczęłam opowiadać o tym, na czym polegają, jaką mają formę i z jakich elementów się składają, z ogromnym zdziwieniem odkryłam: Kurczę, to jest naprawdę wartościowa sprawa! Ja to naprawdę dobrze wymyśliłam… Nieskrywana ekscytacja znajomej tylko to podsyciła. Po powrocie do domu weszłam na stronę z opisem warsztatów i na nowo utwierdziłam się w przekonaniu, jak wartościowa to praca.

Gdybym w 2017 roku wiedziała o wstydzie tyle, co teraz, wiedziałabym też, że dziewczyny z pierwszego wieczora wcale nie musiały wracać na drugi, żebym ja była w stanie oswoić to, co czułam. Wystarczyło do nich zadzwonić lub napisać i z grubsza przekazać to samo, co przekazałam reszcie grupy drugiego dnia. Ale wtedy na to nie wpadłam. A gdy uświadomiłam to sobie w zeszłym roku? Zbytnio było mi wstyd, by odezwać się do nich po tak długim czasie i wrócić do tamtych zdarzeń… No bo co sobie o mnie pomyślą?

Cóż, niedługo się przekonamy, ponieważ mam zamiar w końcu uwolnić się od resztek tego wstydu  i odezwać się do nich po publikacji tego tekstu. A potem z czystym sumieniem zadbać o to, by w tym roku kolejne kobiety zasiadły ze mną w kręgu Siedmiu Pokoleń.

Czego dowiedziałam się o sobie i o wstydzie od czasu tamtych warsztatów?

Po pierwsze, dlaczego wymienionym przykładom z przeszłości – oraz temu omawianemu w kontekście warsztatów – towarzyszyło uczucie wstydu, a nie np. poczucie winy czy upokorzenia. Jest to bardzo ważne rozróżnienie, którego kiedyś zupełnie nie rozumiałam. A jeśli czegoś nie rozumiemy, nie jesteśmy sobie z tym w stanie poradzić.

Najłatwiej będzie mi to wyjaśnić na postawie warsztatów. Czym podzieliłam się z Kornelią? Tym, że popełniłam błąd? Tym, że zachowałam się nie tak, jakbym chciała? Tym, że coś zawaliłam? Nie.

Tym, że ja jestem beznadziejna. Ja jestem oszustem. Ja jestem tak okropna, że nie będę w stanie spojrzeć innym w oczy. Ja jestem tak beznadziejna, że pewnie myślą o mnie same najgorsze rzeczy. I to właśnie na tym „ja jestem…” żeruje wstyd.

Bo jeśli ja zrobiłam coś nie tak, to jeszcze pół biedy. Teraz zrobiłam źle, ale poprzednio dobrze, a następnym razem zrobię jeszcze lepiej. Uczymy się przez całe życie, każdy popełnia błędy, ważne, żeby je zauważyć, nazwać, przeprosić i iść dalej. Jeśli zrobiłam coś źle, mogę czuć się winna, mieć wyrzuty sumienia, być zawiedziona. Ale nie będę żyć we wstydzie tego, kim i jaka jestem.

Wstydziłam się bycia „biedną Polką”, bo to oznaczało bycie gorszą niż „bogaci Belgowie”. Wstydziłam się swojej cery, bo przez nią byłam gorsza niż ładne dziewczyny. Wstydziłam się elementów swojego ciała, bo były inne niż wzór, do którego należy w mojej kulturze dążyć. Wstydziłam się powiedzieć „nie stać mnie na to” lub „to mi się nie udało”, bo to oznaczało, że jestem mniej zaradna, mniej pracowita i mniej warta, niż ci, którzy takich ograniczeń nie mają.

Gdybym nie utożsamiała się z efektami moich działań, uwarunkowaniami, z których się wywodzę czy tym, jak wyglądam; gdyby moje poczucie własnej wartości opierało się na tym, kim jestem (i że w ogóle jestem!), a nie na zewnętrznych aspektach mojego życia, nie byłoby miejsca dla wstydu. Byłoby nadal miejsce na potknięcia, poczucie dyskomfortu, ból, strach czy wątpliwości, ale nie na wstyd. Wszystko poza wstydem można przekuć w pozytywne działanie, wszystko może być impulsem do zmiany i rozwoju. A wstyd?

W moim przypadku doprowadza najczęściej do zablokowania się, wycofania i ukrywania. Jeśli wstyd mi za zachowanie względem kogoś, zaczynam go unikać lub nieswojo się przy nim czuję. Jeśli wstyd mi za to, jaka jestem, unikam sytuacji, w których może to wyjść na jaw. Jeśli wstyd mi za to, ile mam lub nie mam, blokuję moją przedsiębiorczość i nie sięgam po więcej. Ale są też inne przypadki, gdy wstyd impulsywnie przerzucam na innych, pod postacią wybuchu złości, oskarżeń czy zwalania nań winy.

Co mogę z tym zrobić?

Przede wszystkim, nie mogę milczeć o tym, co wywołuje we mnie wstyd. Przemilczenie tego, jak i dlaczego się czuję sprawia, że zostaję z tym sama, a moje obawy nakręcają tylko poczucie zblokowania i niemocy.

Wstyd podszeptuje mi, że tylko ja się w ten sposób zachowuję, tylko ja mam takie problemy, tylko ja się z czymś zmagam. A skoro tylko mnie to dotyczy, to znaczy, że jest ze mną coś nie tak.

Im dłużej coś ukrywam, im bardziej chowam w tajemnicy jako coś świadczącego o moim nieprzystosowaniu i mojej wadliwości, tym większą moc temu przydaję. Tym bardziej wyobcowana się czuję, tym bardziej niezasługująca na akceptację, tym bardziej bezsilna.

Nazwanie tego, co odpala mój wstyd i wypowiedzenie tego na głos pomaga mi go oswoić. A podzielenie się tym z osobą, której mogę zaufać i z którą czuję się bezpiecznie, czasem i natychmiast zniwelować.

I tak sobie teraz myślę, jak by to było, gdyby wystarczyło, żebym tą osobą była dla siebie ja sama…

 

  1. Teraz też taka bywam, ale się już tego nie wstydzę i nie biczuję łatką „Magdy Bębenek” i „Polki, która potrafi”.
  2. Po tych zdarzeniach postanowiłam, że przy następnych edycjach nie będzie takiej opcji.

Wskakuj na newsletter, żeby nie przegapić kolejnych artykułów:

* Zapisując się do newslettera, wyrażasz zgodę na przesyłanie Ci informacji o nowych tekstach, projektach, produktach i usługach. Zgodę możesz wycofać w każdej chwili, a szczegóły związane z przetwarzaniem Twoich danych osobowych znajdziesz w polityce prywatności.

Share on FacebookTweet about this on TwitterGoogle+